Japończyk gotów był zginąć dla cesarza. To czyniło go groźnym. Ci chłopcy gotowi byli zginąć jeden za drugiego. A ten motyw czynił ich niezwyciężonymi.
~ James Bradley

wtorek, 24 listopada 2015

ROZDZIAŁ SZÓSTY

„Czasami nie śpi człowiek w nocy, patrzy w ciemność pustymi oczami i myśli: Za coś ty mnie, życie, tak pokaleczyło? Za co ta kara? Nie znajduję odpowiedzi ni w ciemności, ni w biały dzień. „

~Michaił Szołochow

Przy metalowym stoliku naprzeciwko nieruchomego chłopca siedziała zakapturzona postać. W cichym pomieszczeniu wyraźnie można było usłyszeć jej szepty. Wymawiała jakieś skomplikowane i długie formuły. Z zielonego kryształu wieńczącego jej czarną laskę, wypływała srebrna nić, która łączyła się ze złotym medalionem wiszącym na szyi chłopca. Drgał on leciutko, prawie niezauważalnie, a drgania te zakłócały łączność z laską. Zakapturzona postać mówiła coraz szybciej i głośniej, medalion zaczynał mocniej wibrować, a srebrna nić skrzyła się coraz bardziej. Jej blask rozświetlał pomieszczenie, które jeszcze do niedawna skąpane było w zupełnym mroku.
Nagle cela całkowicie wypełniła się jasnym, oślepiającym światłem. Zakapturzona postać zaklęła głośno. Już po paru sekundach w pomieszczeniu z powrotem zapadł zmrok, a po srebrnej nici nie było śladu. Zakapturzona postać wstała od stołu i wybiegła. Jedynie medalion wiszący na szyi chłopca wciąż mocno wibrował.
***
–  Czy jest pan pewien, panie Green, że pan przewodniczący chciał mnie widzieć?
– Nie, nie, nastąpiła pomyłka. – Percival wyminął strażnika i wyszedł na korytarz. – Proszę już sobie nie przeszkadzać i wracać do pracy.
– Ależ panie Green...
– Do widzenia.
Percival pospiesznym krokiem udał się w stronę sali sądowej. Musiał „przejąć” dziewczynę przed gwardzistami. Nie mógł pozwolić na to, aby prowadząc ją do celi, zorientowali się, że dwójka więźniów zniknęła. Wtedy nie byłoby już szans na łatwe – i anonimowe – uwolnienie Elainy, a całe jego przedsięwzięcie poszłoby na marne, gdyż Connor i Tristan nie odeszliby bez dziewczyny. Wróciliby po nią i znów trafiliby do celi. Nie mógł do tego dopuścić, więc musiał się śpieszyć.
Przed drzwiami do sali sądowej stało dwóch gwardzistów. Percival nie zwolnił ani nie przystanął. Szedł dalej, dopóki jeden ze strażników nie zagrodził mu drogi halabardą.
– Nie można wchodzić. To rozkaz samego przewodniczącego Rady Inkwizycji. – Percival spojrzał na gwardzistę, przelewając  w to spojrzenie całą swoją nienawiść, złość i pewność siebie, ale strażnik nie opuścił broni. Green westchnął głęboko i pokręcił głową.
– Proszę mnie przepuścić. Jestem członkiem Rady Inkwizycji, a przy tym najwierniejszym sługą pana Morrisona...
– Rozkaz był jasny – nie wpuszczać nikogo. Nawet członków Rady.
– Ależ ja muszę tam wejść.
– Panie Green, rozkaz to rozkaz. Nie ma wyjątków.
– Oczywiście – odparł z rezygnacją Percival.
Gwardzista z niepewnością z powrotem przysunął halabardę do siebie. Percival z zadziwiającą szybkością i zwinnością złapał za klamkę i wparował do pomieszczenia przy akompaniamencie krzyku strażników.
– Panie Green! Co pan wyprawia! Panie przewodniczący, mówiłem, że nie wolno, ale on...
– Percivalu, o co chodzi? – Mężczyzna ze sztucznym uśmiechem odsunął się od przerażonej dziewczyny i podszedł bliżej nieproszonych gości. – Dobrze, zostaw nas samych. – Machnął ręką na strażnika, który posłusznie wyszedł z sali. – Percivalu, wyjaśnisz mi teraz, co jest powodem twojego wtargnięcia?
Percival zerknął pospiesznie na zdezorientowaną Elainę, a później z powrotem skierował wzrok na przewodniczącego. Odetchnął głęboko i powiedział:
– Chciałbym osobiście odprowadzić oskarżoną do celi.
– Dlaczego? – Morrison przybrał zdziwiony wyraz twarzy.
– Mam nadzieję dowiedzieć się od niej pewnej rzeczy dotyczącej mojego brata.
– Tak? No cóż, muszę przyznać, że koliduje to nieco z moimi planami.
– Panie Morrison, to dla mnie naprawdę ważne.
– Niestety, jestem zmuszony ci odmówić. – Przewodniczący uśmiechnął się i spojrzał na dziewczynę. – Jeszcze jutro będziesz miał ku temu okazję. Teraz muszę cię prosić o wyjście z sali.
Percival odetchnął głęboko. Nie mógł się poddać i zostawić Elainy z Morrisonem, musiał działać.
– Panie przewodniczący, to naprawdę nie może zaczekać.
– Percivalu, idź już.
– Nie! – Wezbrała w nim niesamowita złość. Nie mógł dać za wygraną, mężczyzna musiał mu ustąpić. W ataku nieposkromionej nienawiści z zamachem wyciągnął miecz z pochwy, skierował ostrze w stronę Morrisona i wykrzyczał: – Daj mi z nią porozmawiać!
Przewodniczący nie ukrywał zdziwienia. W jego oczach błysnęła szaleńcza złość, mogłoby się wydawać się, że ten starzec zaraz rzuci się z gołymi rękami na uzbrojonego Percivala, lecz tylko wybuchnął głośnym, nerwowym śmiechem. 
Ten człowiek jest szaleńcem, pomyślał Percival.
***
Ciężkie drewniane drzwi otworzyły się gwałtownie, głośno przy tym skrzypiąc. Do ciemnej, ciasnej celi weszła zakapturzona postać, a zaraz za nią mężczyzna w szafirowej masce. Oboje stanęli nad leżącym bezwładnie chłopcem, na którego szyi wciąż wisiał lekko wibrujący medalion.
– Panie – odezwał się mężczyzna w masce. – Czy klątwa... Czy to nie jest zbyt niebezpieczne?
– Jest skuteczne – odparła zakapturzona postać. – A dla nas liczy się skuteczność, Gerardzie.
– Oczywiście.
Zakapturzona postać z zamachem zerwała medalion z szyi chłopca. Ten jakby odżył – na jego twarz wróciły kolory, zaczął oddychać szybciej. Jęknął, kiedy poruszył ostałymi mięśniami. Próbował podnieść się z zimnej posadzki, ale koniec czarnej długiej czarnej laski trzymanej przez zakapturzoną postać przygwoździł go za ramię do ściany.
– Mówiłem ci, że nie ma sensu prowadzić walki. Ostrzegałem, ale ty nie słuchałeś – wycedził mężczyzna, a jego zimny głos brzmiał jak zgrzytanie stali. Uniósł zaciśniętą pięść, w której trzymał medalion, i pomachał nią tuż przed nosem chłopca. – Myślałeś, że jesteś sprytny. Sądziłeś, że uda ci się przechytrzyć mnie? Mnie, który jak lis oszukał samą Czarną Śmierć? Nie masz pojęcia, z kim masz do czynienia, ale przekonasz się, że ze mną nie można zadzierać.
Skierował zwieńczony kryształem koniec laski w stronę bezradnego chłopca i z przymkniętymi oczyma zaczął wyszeptywać tajemnicze formuły. Z każdym słowem zakapturzonej postaci twarz ofiary coraz bardziej bladła, z oczu płynęły łzy, a jej mięśnie niekontrolowanie kurczyły się i rozluźniały. Wraz z ostatnim hasłem, które mężczyzna wypowiedziała o wiele donośniej i wyraźniej, twarz chłopca wykrzywiła się w grymasie bólu. Otworzył usta, z których wydobył się wysoki, przeszywający wrzask. Mężczyzna w szafirowej masce, nazwany wcześniej Gerardem, cofnął się gwałtownie i uniósł ręce do góry, jak gdyby miały obronić go przed falą przenikliwego krzyku.
Po paru sekundach chłopiec znów opadł bezwładnie na ziemię. Tym razem wyglądał zupełnie jak trup. Przez przymknięte powieki nie widać było oczu, które pozwoliłyby odróżnić go od umarlaka. Zakapturzona postać wpatrywała się spokojnie w swoją ofiarę, a po chwili odwróciła się gwałtownie w stronę Gerarda, który zdawał się być przerażony całą sytuacją.
– Panie, czy on… – zaczął, wpatrując się w nieruchome ciało chłopca.
– Żyje – dokończył mężczyzna. – Jeśli rzeczywiście jest taki silny i wojowniczy, to może uda mu się jeszcze trochę pociągnąć. Oto, co udało mu się osiągnąć swoim nieposłuszeństwem. – Zakapturzona postać nachyliła się lekko nad chłopcem. – Czy było warto?
***
Miecz ze stukotem zderzył się z kamienną posadzką, a echo rozniosło się po całym pomieszczeniu. Percival stał z szeroko otwartymi oczami; przez chwilę nie mógł się poruszyć, a później opadł bezwładnie na podłogę. Zaraz jednak podniósł się, pocierając pulsujące z bólu skronie. Szumiało mu w głowie, a oczy jakby zaszły mgłą. Musiał oprzeć się o ścianę, aby z powrotem nie osunąć się na ziemię.
– Co się stało? – zapytał, gdyż w głowie miał pustkę. Pamiętał jedynie, że wrócił do swojej komnaty po rozprawie tego krzykliwego młodzieńca, ale co działo się późnej – tego nie potrafił sobie przypomnieć.
– Właśnie – zaczął, przypatrujący się Percivalowi od dłuższego czasu przewodniczący – zostałeś opętany czarem tej oto wiedźmy. – Mężczyzna wskazał na stojącą przy mównicy Elainę.
Dziewczyna zbladła. Nigdy nie udałoby jej się udowodnić, że mężczyzna kłamie, wiedziała o tym bardzo dobrze. Chciała krzyczeć i zaprzeczać, ale nie miałoby to sensu, a Morrisonowi przyniosłoby sporo satysfakcji. Stała więc i starała się zachować tęgą minę, ale w środku rozdzierała ją rozpacz i przerażenie. Czuła, że słowa Inkwizytora były prawdziwe. Tym razem nie uda jej się uciec. Tym razem spłonie.
– To koniec, dziewczyno – powiedział dobitnie przewodniczący. – Nawet twoje magiczne sztuczki zawiodły. Nic już ci nie pomoże, rozumiesz? Zginiesz, a ja będę obserwował twoje cierpienia. Spójrz na mnie, chcę zobaczyć strach w twoich oczach. Spójrz na mnie!
Złapał za podbródek Elainy i gwałtownie uniósł jej twarz do góry. Ta odruchowo złapała za nadgarstek mężczyzny, chcąc odepchnąć jego rękę. Morrison bliski był śmiechu, ale nagle drobne i chude palce dziewczyny zacisnęły się na przegubie jego ręki z niewyobrażalną siłą. Jej duże i wystraszone dotychczas oczy zrobiły się zupełnie czarne, a z ust wydobywały się słowa, a właściwie pełen jadu syk.
„Czarne czyny, czarne serce.
Czarna kara, czarne ręce.
Na jaki los zasłużysz,
Taki los cię czeka.
Przed sprawiedliwością
Niech nikt nie ucieka.”
Wraz z ostatnim słowem Elaina puściła nadgarstek zaskoczonego mężczyzny. Odskoczył on szybko do tyłu, wciąż wpatrywał się w nią, nie mogąc otrząsnąć się po tym, co zobaczył i usłyszał. Jego zdziwienie mieszało się ze strachem i coraz większym zdenerwowaniem. Oto nędzna wieśniaczka – wiedźma! – zapowiedziała karę samemu przewodniczącemu Rady Inkwizycji. Chciał zakpić z dziewczyny, wyśmiać i upokorzyć ją jeszcze bardziej, ale gdzieś w głębi duszy czuł, że nie były to tylko puste słowa. Wciąż pamiętał widok jej oczu – pustych, czarnych, gdzieniegdzie pobłyskiwały jedynie złociste światełka. Miał wrażenie, że w oczodoły Elainy przelano wszystkie smutki i nieszczęścia tego świata, a jasne punkciki były tymi dobrymi wydarzeniami, które jednak tonęły w  ogromie cierpienia. Czy taki właśnie był obraz świata? Czy w oczach dziewczyny ukazała się prawda, której nie dostrzegał i której może wcale nie chciał dostrzec?
Morrison nagle wyprostował się dumnie. Wciąż wpatrywał się w Elainę, ale w jego spojrzeniu nie było już zdziwienia ani strachu, a dzika złość, wyższość i pogarda. Oczywiście, że znał prawdziwy obraz świata, nie był na niego obojętny. Tą czarną otchłanią byli tacy jak Elaina – wiedźmy, czarodzieje, nekromanci, którzy siali jedynie chaos. Lśniącymi światełkami byli tacy jak on – którzy zwalczają wszystkich „dziwolągów” i dbają o pokój i porządek. 
Przewodniczący chwycił miecz Percivala, który wciąż leżał na podłodze, a którego właściciel zemdlał ze strachu podczas całego incydentu. Morrison skierował ostrze w stronę Elainy.
- Chciałem, abyś spłonęła, aby twoją śmierć widziały setki ludzi wiwatujących na moją cześć – tego, który zgładził następną wiedźmę i zdrajczynię – przerwał, aby wziąć głęboki oddech i nasycić się przerażeniem dziewczyny. – Jednak widzę, że bezpieczniej będzie zabić cię od razu.
Morrison ruszył prosto na przerażoną Elainę, która przypięta kajdanami do mównicy, nie mogła uciec. Z jej gardła wydobył się dziki, głośny wrzask. Wygięła się mocno do tyłu, aby jakoś uniknąć cięcia. Bezcelowo – ostrze płynnie weszło w jej ciało. Czuła jak zimna stal przebija jej wnętrzności. Ból, który temu towarzyszył, był nie do zniesienia. Elaina chciała krzyczeć, ale nie mogła wydobyć głosu z gardła. Uniosła głowę w stronę Morrisona, ale łzy uniemożliwiały jej dobrą widoczność. To dobrze, pomyślała. Nie chciała umrzeć patrząc na szczęśliwego z powodu jej śmierci przewodniczącego. Ignorując przenikliwy ból, gwałtownie nabrała powietrza. Zrobiło jej się ciemno przed oczami, powoli zaczęła osuwać się na podłogę. Ostatnim, co usłyszała był głośny, zwierzęcy ryk. Później ogarnęła ją ciemność.
***
– Gdzie jest Elaina? – Connor wyglądał zza muru, mając nadzieję, że w końcu zobaczy dziewczynę na ścieżce.
– Pewnie zaraz się zjawi. Percival na pewno nas nie zawiedzie. – Tristan stał spokojnie, opierając się o zimną ścianę i bawiąc się wystającą nitką ze swojej brudnawej koszuli. –
Pomógł nam uciec. Wiedziałem, że on nie jest jednym z nich i mnie nie zostawi.
– Tak, masz rację. Osoba, która kilka godzin wcześniej bez większego trudu wydała na nas wszystkich – w tym na własnego brata! – wyrok śmierci, to istny przykład braterstwa i bohaterstwa.
– Gdyby nie on, dalej siedzielibyśmy w celi, czekając na śmierć.
– Gdyby nie on w ogóle nie musielibyśmy na nią czekać – prychnął Connor, a Tristan ze złością wbił wzrok w ziemię, mrucząc coś pod nosem. Connor już otwierał usta, aby rzucić kolejną kąśliwą uwagę, lecz zamilkł, kiedy zobaczył ogromnego smoka w towarzystwie kilku Gnilaków, lecących w ich stronę, a dokładnie w stronę gmachu tymczasowego sądu.
Bestie przeleciały nad ich głowami. Connor i Tristan spoglądali w górę ze strachem, zgrozą, ale i z podziwem. Przyglądali się szczególnie smokowi, który był niebezpiecznym, ale bez wątpienia również pięknym stworzeniem. Jego łuski były nieskazitelnie białe, a długie, lekko postrzępione skrzydła przywodziły na myśl królewskie jedwabne sukna. Bestia poruszała nimi z gracją i wyglądała jak zjawa szybująca w powietrzu. Wśród kościstych Gnilaków smok wyglądał jak więzień, ofiara, bezbronne, delikatne stworzenie porwane przez okrutne potwory. Jednak było to tylko wrażenie, które zniknęło, kiedy „biała zjawa” zionęła krwistoczerwonym ogniem i razem z resztą latających bestii uderzyła w budynek.
Zniszczenie murowanego gmachu było trudniejszym zadaniem niż zrujnowanie w większości drewnianych domków w Esselin. Gnilaki próbowały dostać się do środka przez wybite okna, wpychały tam zakończone ostrymi pazurami, kościste łapy, a smok ział ogniem do wnętrza sądowych pomieszczeń. Wszystkiemu towarzyszyły głośne ryki bestii oraz wrzaski ginących ludzi.
- Elaina jest w środku! – wrzasnął przerażony młodzieniec i zaczął biec w kierunku sądu.
- Zwariowałeś? – zatrzymał go Tristan. – Chcesz pchać się prosto w łapy tych potworów? Zabiją nas, zmiażdżą, spalą! Nie mamy żadnych szans!
- Nie zostawię Elainy! – odparł Connor i pognał w stronę okupowanego przez bestie budynku.
Nie miał pojęcia, co chce zrobić. Dobrze wiedział, że nie ma szans w starciu z Gnilakami, a tym bardziej smokiem, ale nie mógł zostawić dziewczyny na pewną śmierć. To właśnie ona pomogła mu schować się podczas ataku w Esselin; zawdzięczał jej życie, więc jak mógł być obojętny na jej los?
Tristan wciąż pozostawał w tym samym miejscu, obserwując Connora, który gnał w stronę sądu. Czuł, że powinien biec tam razem z młodzieńcem. W środku znajdował się przecież jego brat. Odkąd Percival został inkwizytorem, nie mieli ze sobą dobrych kontaktów, a kiedy ta jędza Etna oskarżyła Tristana o zdradę i uprawianie nekromancji, chłopak musiał uciec z domu. Pamiętał rozczarowanie i smutek, kiedy okazało się, że nawet własny brat nie wierzy w jego niewinność. W tamtej chwili czuł do Percivala jedynie nienawiść i odrazę, które wzmogły się jeszcze bardziej, gdy spotkali się w sali sądowej przy odczytaniu wyroku. Dobrze pamiętał wzrok, ton głosu i zachowanie Percivala – jak mógł być tak obojętny, tak zimny w stosunku do swojego jedynego brata? Nie rozumiał tego, nie potrafił, choć tak bardzo się starał.
Jednak to właśnie dzięki Percivalowi teraz są wolni. Wrócił po nich, pomógł im uciec z więzienia. Była to kolejna rzecz, której Tristan nie mógł pojąć. Jak człowiek może tak zmienić swoje postępowanie? To mogło oznaczać, że Percivalowi wcale nie przestało zależeć na swoim młodszym bracie, wciąż go kocha, martwi się. Pomimo tych wielu niezrozumiałych wydarzeń Tristan był wdzięczny bratu, niewątpliwie bardzo się im przysłużył, naraził swoją karierę, może nawet życie!
Chłopiec wciąż obserwował Connora, który był już coraz bliżej okupowanego budynku. Wiedział, że teraz role się odwróciły. To on był sędzią, stał na bezpiecznej pozycji, a Percival miał ręce przywiązane do drewnianej mównicy i otoczony przez śmiercionośne bestie czekał na wyrok.
Tristan w jednej chwili zerwał się z miejsca i pognał w stronę sądu.
Jego brat go potrzebował.
________________________________________________________________
Witajcie!
To znów ja, znów po zbyt długiej przerwie. Wraz z końcem wakacji rozdziały pewnie będą pojawiały się jeszcze rzadziej, ale mam nadzieję, że zrozumiecie. Cierpię teraz na ogrom nauki i syndrom za krótkiej doby, więc opowiadanie zeszło na drugi plan (o ile nie gdzieś dalej). 
Mam nadzieję, że rozdział Wam się spodoba. Miłego czytania i do następnego!

1 komentarz:

  1. Wlasnie skończyłam czytać wszystkie posty które dotychczas się pojawiły. Musz przyznać, ze sie w wciągnęłam w Twoją opowieść, mimo ze tk dopiero jej początki. Podoba mi się magiczny świat który kreujesz, nawet jeśli nadal mało o nim wiemy. Od czasu do czasu jednak doznajesz informacje na temat magicznych stworzeń albo nazwy miejscowości , dzieki czemu mozemy stworzyć sobie jako taki zarys świata. Choc szczerze mówiąc,myśle, ze najwyższy czas na jakies dokładniejsze wyjaśnienie tego, jak wyglada ustrój w państwie, jakie sa cztery królestwa i jak skończyła się dokładniej wojna, o której mowa w prologu. Brakuje mi tez rakich informacji jak Np wiek braci. Poczatkowow wydawało mi sie, ze obaj sa mali, ale connor musi miec co najmniej piętnaście lat... Zastanawia mnie tez, dlaczego bie mieszkali z matka, mam nadzieje, ze sie tego prędzej czy pozniej dowiemy. W ogole ten atak na ich miasto, śmierć ciotki nie dość, ze były niespodziewane, to naprawdę smutne. Bardzo dobrze udało Ci sie oddać ogrom strty, jaka odczuł connor, poprzez opisanie jego niezbyt racjonalnego zachowania. Dobrze, ze E jednak postanowiła mu pomoc, a nie skryła sie nie wiaodmo gdzie, bojąc własnego daru. Mam nadzieje, ze jej nie zabijesz... W ogole swietnie budujesz napięcie i naprawdę szybko rozwinęłas akcje, myślałam, ze ta sielanka braci bedzie trwała dłużej, a tu dopiero sześć rozdziałów, jednego porwały potwory i najwyraźniej jest torturowany przez smierć i medalion, a drugi musi sobie radzić z atakami na kolejne miasta i niesprawiedliwymi inkwizytorski. W ogole śmieszy mnie, ze nagle sie tak connor polubił z kimś, kto próbował go okraść. Ale zważywszy na okoliczności, to aż tak dziwne to nie jest... Jeśli chodzi o Twoj styl, jest niezły, tylko raz miałam niezła zagwozdke, bo zaczęłaś opisywać uwięzienie ciotki od środka i miałam wrażenie, ze ominęłam rozdział. Przydałoby sie w tamtym momencie jakies wprowadzenie :). Z niecierpliwością czekam na cd. Mam nadzieje, ze connorowi w końcu uda sie znaleźć beata(choc nie mam pojęcia, skąd on wie, gdzie go szukać i kicze ze to wytłumaczysz). Bardzo podoba mi sie cytat nad rozdziałami:) zapraszam na mój blog, na którym obecnie publikuję opowiadanie Niezależność :) zapiski-condawiramurs.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń