„Czasami nie śpi człowiek w nocy, patrzy w ciemność pustymi oczami i
myśli: Za coś ty mnie, życie, tak pokaleczyło? Za co ta kara? Nie znajduję
odpowiedzi ni w ciemności, ni w biały dzień. „
~Michaił Szołochow
Przy
metalowym stoliku naprzeciwko nieruchomego chłopca siedziała zakapturzona
postać. W cichym pomieszczeniu wyraźnie można było usłyszeć jej szepty.
Wymawiała jakieś skomplikowane i długie formuły. Z zielonego kryształu
wieńczącego jej czarną laskę, wypływała srebrna nić, która łączyła się ze
złotym medalionem wiszącym na szyi chłopca. Drgał on leciutko, prawie
niezauważalnie, a drgania te zakłócały łączność z laską. Zakapturzona postać
mówiła coraz szybciej i głośniej, medalion zaczynał mocniej wibrować, a srebrna
nić skrzyła się coraz bardziej. Jej blask rozświetlał pomieszczenie, które
jeszcze do niedawna skąpane było w zupełnym mroku.
Nagle
cela całkowicie wypełniła się jasnym, oślepiającym światłem. Zakapturzona
postać zaklęła głośno. Już po paru sekundach w pomieszczeniu z powrotem zapadł
zmrok, a po srebrnej nici nie było śladu. Zakapturzona postać wstała od stołu i
wybiegła. Jedynie medalion wiszący na szyi chłopca wciąż mocno wibrował.
***
– Czy jest pan pewien, panie Green, że pan
przewodniczący chciał mnie widzieć?
– Nie, nie,
nastąpiła pomyłka. – Percival wyminął strażnika i wyszedł na korytarz. – Proszę
już sobie nie przeszkadzać i wracać do pracy.
– Ależ panie
Green...
– Do
widzenia.
Percival
pospiesznym krokiem udał się w stronę sali sądowej. Musiał „przejąć” dziewczynę
przed gwardzistami. Nie mógł pozwolić na to, aby prowadząc ją do celi,
zorientowali się, że dwójka więźniów zniknęła. Wtedy nie byłoby już szans na
łatwe – i anonimowe – uwolnienie Elainy, a całe jego przedsięwzięcie poszłoby
na marne, gdyż Connor i Tristan nie odeszliby bez dziewczyny. Wróciliby po nią
i znów trafiliby do celi. Nie mógł do tego dopuścić, więc musiał się śpieszyć.
Przed
drzwiami do sali sądowej stało dwóch gwardzistów. Percival nie zwolnił ani nie
przystanął. Szedł dalej, dopóki jeden ze strażników nie zagrodził mu drogi
halabardą.
– Nie można
wchodzić. To rozkaz samego przewodniczącego Rady Inkwizycji. – Percival
spojrzał na gwardzistę, przelewając w to
spojrzenie całą swoją nienawiść, złość i pewność siebie, ale strażnik nie
opuścił broni. Green westchnął głęboko i pokręcił głową.
– Proszę
mnie przepuścić. Jestem członkiem Rady Inkwizycji, a przy tym najwierniejszym
sługą pana Morrisona...
– Rozkaz
był jasny – nie wpuszczać nikogo. Nawet członków Rady.
– Ależ ja
muszę tam wejść.
– Panie Green,
rozkaz to rozkaz. Nie ma wyjątków.
–
Oczywiście – odparł z rezygnacją Percival.
Gwardzista
z niepewnością z powrotem przysunął halabardę do siebie. Percival z
zadziwiającą szybkością i zwinnością złapał za klamkę i wparował do
pomieszczenia przy akompaniamencie krzyku strażników.
– Panie
Green! Co pan wyprawia! Panie przewodniczący, mówiłem, że nie wolno, ale on...
–
Percivalu, o co chodzi? – Mężczyzna ze sztucznym uśmiechem odsunął się od
przerażonej dziewczyny i podszedł bliżej nieproszonych gości. – Dobrze, zostaw
nas samych. – Machnął ręką na strażnika, który posłusznie wyszedł z sali. –
Percivalu, wyjaśnisz mi teraz, co jest powodem twojego wtargnięcia?
Percival
zerknął pospiesznie na zdezorientowaną Elainę, a później z powrotem skierował
wzrok na przewodniczącego. Odetchnął głęboko i powiedział:
– Chciałbym
osobiście odprowadzić oskarżoną do celi.
– Dlaczego?
– Morrison przybrał zdziwiony wyraz twarzy.
– Mam
nadzieję dowiedzieć się od niej pewnej rzeczy dotyczącej mojego brata.
– Tak? No cóż,
muszę przyznać, że koliduje to nieco z moimi planami.
– Panie
Morrison, to dla mnie naprawdę ważne.
– Niestety,
jestem zmuszony ci odmówić. – Przewodniczący uśmiechnął się i spojrzał na
dziewczynę. – Jeszcze jutro będziesz miał ku temu okazję. Teraz muszę cię
prosić o wyjście z sali.
Percival
odetchnął głęboko. Nie mógł się poddać i zostawić Elainy z Morrisonem, musiał
działać.
– Panie
przewodniczący, to naprawdę nie może zaczekać.
–
Percivalu, idź już.
– Nie! –
Wezbrała w nim niesamowita złość. Nie mógł dać za wygraną, mężczyzna musiał mu
ustąpić. W ataku nieposkromionej nienawiści z zamachem wyciągnął miecz z
pochwy, skierował ostrze w stronę Morrisona i wykrzyczał: – Daj mi z nią
porozmawiać!
Przewodniczący
nie ukrywał zdziwienia. W jego oczach błysnęła szaleńcza złość, mogłoby się
wydawać się, że ten starzec zaraz rzuci się z gołymi rękami na uzbrojonego
Percivala, lecz tylko wybuchnął głośnym, nerwowym śmiechem.
Ten człowiek jest szaleńcem, pomyślał Percival.
***
Ciężkie
drewniane drzwi otworzyły się gwałtownie, głośno przy tym skrzypiąc. Do
ciemnej, ciasnej celi weszła zakapturzona postać, a zaraz za nią mężczyzna w
szafirowej masce. Oboje stanęli nad leżącym bezwładnie chłopcem, na którego
szyi wciąż wisiał lekko wibrujący medalion.
– Panie –
odezwał się mężczyzna w masce. – Czy klątwa... Czy to nie jest zbyt
niebezpieczne?
– Jest
skuteczne – odparła zakapturzona postać. – A dla nas liczy się skuteczność,
Gerardzie.
–
Oczywiście.
Zakapturzona
postać z zamachem zerwała medalion z szyi chłopca. Ten jakby odżył – na jego
twarz wróciły kolory, zaczął oddychać szybciej. Jęknął, kiedy poruszył ostałymi
mięśniami. Próbował podnieść się z zimnej posadzki, ale koniec czarnej długiej czarnej
laski trzymanej przez zakapturzoną postać przygwoździł go za ramię do ściany.
– Mówiłem
ci, że nie ma sensu prowadzić walki. Ostrzegałem, ale ty nie słuchałeś –
wycedził mężczyzna, a jego zimny głos brzmiał jak zgrzytanie stali. Uniósł
zaciśniętą pięść, w której trzymał medalion, i pomachał nią tuż przed nosem
chłopca. – Myślałeś, że jesteś sprytny. Sądziłeś, że uda ci się przechytrzyć
mnie? Mnie, który jak lis oszukał samą Czarną Śmierć? Nie masz pojęcia, z kim
masz do czynienia, ale przekonasz się, że ze mną nie można zadzierać.
Skierował
zwieńczony kryształem koniec laski w stronę bezradnego chłopca i z
przymkniętymi oczyma zaczął wyszeptywać tajemnicze formuły. Z każdym słowem
zakapturzonej postaci twarz ofiary coraz bardziej bladła, z oczu płynęły łzy, a
jej mięśnie niekontrolowanie kurczyły się i rozluźniały. Wraz z ostatnim
hasłem, które mężczyzna wypowiedziała o wiele donośniej i wyraźniej, twarz
chłopca wykrzywiła się w grymasie bólu. Otworzył usta, z których wydobył się
wysoki, przeszywający wrzask. Mężczyzna w szafirowej masce, nazwany wcześniej
Gerardem, cofnął się gwałtownie i uniósł ręce do góry, jak gdyby miały obronić
go przed falą przenikliwego krzyku.
Po paru
sekundach chłopiec znów opadł bezwładnie na ziemię. Tym razem wyglądał zupełnie
jak trup. Przez przymknięte powieki nie widać było oczu, które pozwoliłyby
odróżnić go od umarlaka. Zakapturzona postać wpatrywała się spokojnie w swoją
ofiarę, a po chwili odwróciła się gwałtownie w stronę Gerarda, który zdawał się
być przerażony całą sytuacją.
– Panie,
czy on… – zaczął, wpatrując się w nieruchome ciało chłopca.
– Żyje – dokończył
mężczyzna. – Jeśli rzeczywiście jest taki silny i wojowniczy, to może uda mu
się jeszcze trochę pociągnąć. Oto, co udało mu się osiągnąć swoim
nieposłuszeństwem. – Zakapturzona postać nachyliła się lekko nad chłopcem. –
Czy było warto?
***
Miecz ze
stukotem zderzył się z kamienną posadzką, a echo rozniosło się po całym pomieszczeniu.
Percival stał z szeroko otwartymi oczami; przez chwilę nie mógł się poruszyć, a
później opadł bezwładnie na podłogę. Zaraz jednak podniósł się, pocierając
pulsujące z bólu skronie. Szumiało mu w głowie, a oczy jakby zaszły mgłą.
Musiał oprzeć się o ścianę, aby z powrotem nie osunąć się na ziemię.
– Co się
stało? – zapytał, gdyż w głowie miał pustkę. Pamiętał jedynie, że wrócił do
swojej komnaty po rozprawie tego krzykliwego młodzieńca, ale co działo się
późnej – tego nie potrafił sobie przypomnieć.
– Właśnie –
zaczął, przypatrujący się Percivalowi od dłuższego czasu przewodniczący –
zostałeś opętany czarem tej oto wiedźmy. – Mężczyzna wskazał na stojącą przy
mównicy Elainę.
Dziewczyna
zbladła. Nigdy nie udałoby jej się udowodnić, że mężczyzna kłamie, wiedziała o
tym bardzo dobrze. Chciała krzyczeć i zaprzeczać, ale nie miałoby to sensu, a
Morrisonowi przyniosłoby sporo satysfakcji. Stała więc i starała się zachować
tęgą minę, ale w środku rozdzierała ją rozpacz i przerażenie. Czuła, że słowa
Inkwizytora były prawdziwe. Tym razem nie uda jej się uciec. Tym razem spłonie.
– To
koniec, dziewczyno – powiedział dobitnie przewodniczący. – Nawet twoje magiczne
sztuczki zawiodły. Nic już ci nie pomoże, rozumiesz? Zginiesz, a ja będę
obserwował twoje cierpienia. Spójrz na mnie, chcę zobaczyć strach w twoich
oczach. Spójrz na mnie!
Złapał za
podbródek Elainy i gwałtownie uniósł jej twarz do góry. Ta odruchowo złapała za nadgarstek
mężczyzny, chcąc odepchnąć jego rękę. Morrison bliski był śmiechu, ale nagle
drobne i chude palce dziewczyny zacisnęły się na przegubie jego ręki z
niewyobrażalną siłą. Jej duże i wystraszone dotychczas oczy zrobiły się
zupełnie czarne, a z ust wydobywały się słowa, a właściwie pełen jadu syk.
„Czarne
czyny, czarne serce.
Czarna
kara, czarne ręce.
Na jaki los
zasłużysz,
Taki los
cię czeka.
Przed
sprawiedliwością
Niech nikt
nie ucieka.”
Wraz z
ostatnim słowem Elaina puściła nadgarstek zaskoczonego mężczyzny. Odskoczył on
szybko do tyłu, wciąż wpatrywał się w nią, nie mogąc otrząsnąć się po tym, co
zobaczył i usłyszał. Jego zdziwienie mieszało się ze strachem i coraz większym
zdenerwowaniem. Oto nędzna wieśniaczka – wiedźma! – zapowiedziała karę samemu
przewodniczącemu Rady Inkwizycji. Chciał zakpić z dziewczyny, wyśmiać i
upokorzyć ją jeszcze bardziej, ale gdzieś w głębi duszy czuł, że nie były to
tylko puste słowa. Wciąż pamiętał widok jej oczu – pustych, czarnych,
gdzieniegdzie pobłyskiwały jedynie złociste światełka. Miał wrażenie, że w
oczodoły Elainy przelano wszystkie smutki i nieszczęścia tego świata, a jasne
punkciki były tymi dobrymi wydarzeniami, które jednak tonęły w ogromie cierpienia. Czy taki właśnie był obraz
świata? Czy w oczach dziewczyny ukazała się prawda, której nie dostrzegał i
której może wcale nie chciał dostrzec?
Morrison
nagle wyprostował się dumnie. Wciąż wpatrywał się w Elainę, ale w jego
spojrzeniu nie było już zdziwienia ani strachu, a dzika złość, wyższość i
pogarda. Oczywiście, że znał prawdziwy obraz świata, nie był na niego obojętny.
Tą czarną otchłanią byli tacy jak Elaina – wiedźmy, czarodzieje, nekromanci,
którzy siali jedynie chaos. Lśniącymi światełkami byli tacy jak on – którzy
zwalczają wszystkich „dziwolągów” i dbają o pokój i porządek.
Przewodniczący
chwycił miecz Percivala, który wciąż leżał na podłodze, a którego właściciel
zemdlał ze strachu podczas całego incydentu. Morrison skierował ostrze w stronę
Elainy.
- Chciałem,
abyś spłonęła, aby twoją śmierć widziały setki ludzi wiwatujących na moją cześć
– tego, który zgładził następną wiedźmę i zdrajczynię – przerwał, aby wziąć
głęboki oddech i nasycić się przerażeniem dziewczyny. – Jednak widzę, że
bezpieczniej będzie zabić cię od razu.
Morrison
ruszył prosto na przerażoną Elainę, która przypięta kajdanami do mównicy, nie
mogła uciec. Z jej gardła wydobył się dziki, głośny wrzask. Wygięła się mocno
do tyłu, aby jakoś uniknąć cięcia. Bezcelowo – ostrze płynnie weszło w jej
ciało. Czuła jak zimna stal przebija jej wnętrzności. Ból, który temu
towarzyszył, był nie do zniesienia. Elaina chciała krzyczeć, ale nie mogła
wydobyć głosu z gardła. Uniosła głowę w stronę Morrisona, ale łzy
uniemożliwiały jej dobrą widoczność. To dobrze, pomyślała. Nie chciała umrzeć
patrząc na szczęśliwego z powodu jej śmierci przewodniczącego. Ignorując
przenikliwy ból, gwałtownie nabrała powietrza. Zrobiło jej się ciemno przed
oczami, powoli zaczęła osuwać się na podłogę. Ostatnim, co usłyszała był
głośny, zwierzęcy ryk. Później ogarnęła ją ciemność.
***
–
Gdzie jest Elaina? – Connor wyglądał zza muru, mając nadzieję, że w końcu
zobaczy dziewczynę na ścieżce.
–
Pewnie zaraz się zjawi. Percival na pewno nas nie zawiedzie. – Tristan stał
spokojnie, opierając się o zimną ścianę i bawiąc się wystającą nitką ze swojej
brudnawej koszuli. –
Pomógł nam uciec. Wiedziałem, że on nie jest jednym z nich i mnie nie zostawi.
Pomógł nam uciec. Wiedziałem, że on nie jest jednym z nich i mnie nie zostawi.
–
Tak, masz rację. Osoba, która kilka godzin wcześniej bez większego trudu wydała
na nas wszystkich – w tym na własnego brata! – wyrok śmierci, to istny przykład
braterstwa i bohaterstwa.
–
Gdyby nie on, dalej siedzielibyśmy w celi, czekając na śmierć.
–
Gdyby nie on w ogóle nie musielibyśmy na nią czekać – prychnął Connor, a
Tristan ze złością wbił wzrok w ziemię, mrucząc coś pod nosem. Connor już
otwierał usta, aby rzucić kolejną kąśliwą uwagę, lecz zamilkł, kiedy zobaczył
ogromnego smoka w towarzystwie kilku Gnilaków, lecących w ich stronę, a
dokładnie w stronę gmachu tymczasowego sądu.
Bestie
przeleciały nad ich głowami. Connor i Tristan spoglądali w górę ze strachem,
zgrozą, ale i z podziwem. Przyglądali się szczególnie smokowi, który był
niebezpiecznym, ale bez wątpienia również pięknym stworzeniem. Jego łuski były
nieskazitelnie białe, a długie, lekko postrzępione skrzydła przywodziły na myśl
królewskie jedwabne sukna. Bestia poruszała nimi z gracją i wyglądała jak zjawa
szybująca w powietrzu. Wśród kościstych Gnilaków smok wyglądał jak więzień,
ofiara, bezbronne, delikatne stworzenie porwane przez okrutne potwory. Jednak
było to tylko wrażenie, które zniknęło, kiedy „biała zjawa” zionęła
krwistoczerwonym ogniem i razem z resztą latających bestii uderzyła w budynek.
Zniszczenie
murowanego gmachu było trudniejszym zadaniem niż zrujnowanie w większości
drewnianych domków w Esselin. Gnilaki próbowały dostać się do środka przez
wybite okna, wpychały tam zakończone ostrymi pazurami, kościste łapy, a smok
ział ogniem do wnętrza sądowych pomieszczeń. Wszystkiemu towarzyszyły głośne ryki
bestii oraz wrzaski ginących ludzi.
-
Elaina jest w środku! – wrzasnął przerażony młodzieniec i zaczął biec w
kierunku sądu.
-
Zwariowałeś? – zatrzymał go Tristan. – Chcesz pchać się prosto w łapy tych
potworów? Zabiją nas, zmiażdżą, spalą! Nie mamy żadnych szans!
-
Nie zostawię Elainy! – odparł Connor i pognał w stronę okupowanego przez bestie
budynku.
Nie
miał pojęcia, co chce zrobić. Dobrze wiedział, że nie ma szans w starciu z
Gnilakami, a tym bardziej smokiem, ale nie mógł zostawić dziewczyny na pewną
śmierć. To właśnie ona pomogła mu schować się podczas ataku w Esselin; zawdzięczał
jej życie, więc jak mógł być obojętny na jej los?
Tristan
wciąż pozostawał w tym samym miejscu, obserwując Connora, który gnał w stronę
sądu. Czuł, że powinien biec tam razem z młodzieńcem. W środku znajdował się
przecież jego brat. Odkąd Percival został inkwizytorem, nie mieli ze sobą
dobrych kontaktów, a kiedy ta jędza Etna oskarżyła Tristana o zdradę i
uprawianie nekromancji, chłopak musiał uciec z domu. Pamiętał rozczarowanie i
smutek, kiedy okazało się, że nawet własny brat nie wierzy w jego niewinność. W
tamtej chwili czuł do Percivala jedynie nienawiść i odrazę, które wzmogły się jeszcze
bardziej, gdy spotkali się w sali sądowej przy odczytaniu wyroku. Dobrze
pamiętał wzrok, ton głosu i zachowanie Percivala – jak mógł być tak obojętny,
tak zimny w stosunku do swojego jedynego brata? Nie rozumiał tego, nie
potrafił, choć tak bardzo się starał.
Jednak
to właśnie dzięki Percivalowi teraz są wolni. Wrócił po nich, pomógł im uciec z
więzienia. Była to kolejna rzecz, której Tristan nie mógł pojąć. Jak człowiek
może tak zmienić swoje postępowanie? To mogło oznaczać, że Percivalowi wcale nie
przestało zależeć na swoim młodszym bracie, wciąż go kocha, martwi się. Pomimo
tych wielu niezrozumiałych wydarzeń Tristan był wdzięczny bratu, niewątpliwie
bardzo się im przysłużył, naraził swoją karierę, może nawet życie!
Chłopiec
wciąż obserwował Connora, który był już coraz bliżej okupowanego budynku.
Wiedział, że teraz role się odwróciły. To on był sędzią, stał na bezpiecznej
pozycji, a Percival miał ręce przywiązane do drewnianej mównicy i otoczony
przez śmiercionośne bestie czekał na wyrok.
Tristan
w jednej chwili zerwał się z miejsca i pognał w stronę sądu.
Jego
brat go potrzebował.
________________________________________________________________
Witajcie!
To znów ja, znów po zbyt długiej przerwie. Wraz z końcem wakacji rozdziały pewnie będą pojawiały się jeszcze rzadziej, ale mam nadzieję, że zrozumiecie. Cierpię teraz na ogrom nauki i syndrom za krótkiej doby, więc opowiadanie zeszło na drugi plan (o ile nie gdzieś dalej).
Mam nadzieję, że rozdział Wam się spodoba. Miłego czytania i do następnego!
Wlasnie skończyłam czytać wszystkie posty które dotychczas się pojawiły. Musz przyznać, ze sie w wciągnęłam w Twoją opowieść, mimo ze tk dopiero jej początki. Podoba mi się magiczny świat który kreujesz, nawet jeśli nadal mało o nim wiemy. Od czasu do czasu jednak doznajesz informacje na temat magicznych stworzeń albo nazwy miejscowości , dzieki czemu mozemy stworzyć sobie jako taki zarys świata. Choc szczerze mówiąc,myśle, ze najwyższy czas na jakies dokładniejsze wyjaśnienie tego, jak wyglada ustrój w państwie, jakie sa cztery królestwa i jak skończyła się dokładniej wojna, o której mowa w prologu. Brakuje mi tez rakich informacji jak Np wiek braci. Poczatkowow wydawało mi sie, ze obaj sa mali, ale connor musi miec co najmniej piętnaście lat... Zastanawia mnie tez, dlaczego bie mieszkali z matka, mam nadzieje, ze sie tego prędzej czy pozniej dowiemy. W ogole ten atak na ich miasto, śmierć ciotki nie dość, ze były niespodziewane, to naprawdę smutne. Bardzo dobrze udało Ci sie oddać ogrom strty, jaka odczuł connor, poprzez opisanie jego niezbyt racjonalnego zachowania. Dobrze, ze E jednak postanowiła mu pomoc, a nie skryła sie nie wiaodmo gdzie, bojąc własnego daru. Mam nadzieje, ze jej nie zabijesz... W ogole swietnie budujesz napięcie i naprawdę szybko rozwinęłas akcje, myślałam, ze ta sielanka braci bedzie trwała dłużej, a tu dopiero sześć rozdziałów, jednego porwały potwory i najwyraźniej jest torturowany przez smierć i medalion, a drugi musi sobie radzić z atakami na kolejne miasta i niesprawiedliwymi inkwizytorski. W ogole śmieszy mnie, ze nagle sie tak connor polubił z kimś, kto próbował go okraść. Ale zważywszy na okoliczności, to aż tak dziwne to nie jest... Jeśli chodzi o Twoj styl, jest niezły, tylko raz miałam niezła zagwozdke, bo zaczęłaś opisywać uwięzienie ciotki od środka i miałam wrażenie, ze ominęłam rozdział. Przydałoby sie w tamtym momencie jakies wprowadzenie :). Z niecierpliwością czekam na cd. Mam nadzieje, ze connorowi w końcu uda sie znaleźć beata(choc nie mam pojęcia, skąd on wie, gdzie go szukać i kicze ze to wytłumaczysz). Bardzo podoba mi sie cytat nad rozdziałami:) zapraszam na mój blog, na którym obecnie publikuję opowiadanie Niezależność :) zapiski-condawiramurs.blogspot.com
OdpowiedzUsuń