„Czy jest coś gorszego niżeli śmierć? Życie, jeśli pragniesz umrzeć."
~ Seneka Młodszy
–
Connor! Elliot! –nawoływała Camila, próbując uwolnić się spod ciężaru belki,
która miażdżyła jej nogi. – Pomóżcie mi! Chłopcy! Pomóżcie!
Bracia
z trudem przedostali się do ciotki, która nie mogła się podnieść. Uporczywie
starali się unieść belkę, ale bez skutku. Camila bez ustanku próbowała
wyciągnąć nogi spod przeszkody. Czuła, jak połamane kości z każdym ruchem
przesuwają się w inną stronę, ale nie mogła się poddać. Musiała przeżyć. Dla
chłopców.
Płomienie stawały się coraz większe, a szanse
ucieczki malały. Ani Connor, ani Elliot nie zamierzali jednak zostawiać ciotki.
Wciąż nacierali na belkę, która nawet nie drgnęła. Młodzieniec czuł, że łzy
napływają mu do oczu. Elliot z płaczem krzyczał i błagał o cud.
–
Idźcie już. Ratujcie się, przeżyjcie.
–
Nie! – krzyknął Connor i na nowo spróbował przesunąć belkę. – Nigdy! Nie
zostawimy cię tutaj.
–
Connor, błagam. – Ciotka popatrzyła na niego smutnym, ale nieznoszącym
sprzeciwu wzrokiem. W jej oczach pojawiły się łzy. – Idźcie, to nie ma sensu.
–
Ciociu. – wykrztusił Elliot i uklęknął obok Camili. – Nie. Musisz uciec z nami.
Connor
napierał na belkę całym ciałem, ale ta nie ruszyła się nawet o milimetr.
Młodzieniec czuł, że to już koniec, ale nie chciał do siebie dopuścić takiej
myśli.
–
Connor. – Camila złapała młodzieńca za rękę, którą wciąż próbował unieść belkę.
– Idźcie.
–
Nie. – Connor ukrył twarz w dłoniach i pokręcił głową. – Nie.
–
Natychmiast.
Nagle
ostatnie kawałki stropu zleciały w dół. Chłopcy odskoczyli w tył, a Camila
zniknęła pod ciężarem palących się drewnianych belek. Obaj nie kryli już łez.
Razem przedarli się przez pozostałości ich domu, które ginęły w płomieniach.
Rzucili się do ucieczki. Nie wiedzieli, gdzie biec, gdzie mogą się ukryć, ale
biegli. Łzy w oczach utrudniały widoczność. Nad głowami słyszeli dzikie wrzaski
gnilaków i smoków.
Connor
biegł pierwszy. Mocno trzymał Elliota za rękę i starał się zaprowadzić go w
bezpieczne miejsce. Zostali sami, bez ciotki. Młodzieniec nie mógł stracić
jeszcze brata. Kierowali się w stronę Złotej Puszczy. Connor miał nadzieję
znaleźć tam bezpieczną jaskinię, tak jak podczas ataku w lesie.
Po drodze mijali okrutne ofiary napaści. Wśród
gruzów jednego z domów siedziała kobieta trzymająca w ramionach martwe ciało
swojego syna. Jakiś mężczyzna biegał i z płaczem nawoływał swoją żonę. Ulice
Esselin były usiane trupami. Wśród płomieni dało się słyszeć lamenty i krzyki
ludzi. Wszędzie szalały płomienie, trawiąc wszystko, co napotkały na swojej
drodze. Młodzieniec nie był w stanie tego słuchać, nie mógł znieść widoku
takiej katastrofy. Na przemian miał ochotę płakać, mdleć i wymiotować. Słysząc
u boku łkanie brata, wiedział, że nie może się poddać, że musi być silny.
Starał się patrzeć pewnie przed siebie, ale kiedy widział rannych i zagubionych
ludzi przeplatających się z trupami, paraliżował go strach. Piskliwe wrzaski
gnilaków i głośne ryki smoków dodatkowo pogarszały sytuację. Mimo to wciąż
biegli. Musieli przeżyć.
Connor
i Elliot wybiegli już poza mury miasta, kiedy jeden z gnilaków sfrunął w ich stronę.
Zanim zdążyli odskoczyć, stwór złapał w swoje szpony Elliota. Chłopiec zaczął
się szamotać i krzyczeć. Okropne wrzaski niosły się echem po Złotej Puszczy.
–
Connor! Connor! – Elliot starał się wyciągnąć ręce w stronę brata, tak aby ten
mógł go złapać i wyrwać ze szponów potwora. Ten jednak był zbyt wysoko. –
Connor!
Connor
zalany łzami biegł za gnilakiem. Wyciągał ręce w górę i nawoływał Elliota. Nie
wierzył, że go stracił. Biegł za gnilakiem tak długo, aż stwór wyleciał poza
zasięg jego wzroku. Młodzieniec stał w miejscu i wciąż wpatrywał się w dal. Po
policzkach rzewnie płynęły mu łzy. To było dla niego o wiele za dużo. Jeszcze
niedawno patrzył jak ciotka ginie w gruzach ich domu, teraz stracił Elliota –
ostatnią bliską mu osobę. Jak mogło do tego dojść? Jak mógł pozwolić, aby
Elliotowi stało się coś złego? Jeszcze przed chwilą chłopiec stał obok niego,
razem mieli uciec, schować się, przeczekać całą tą krwawą rzeź.
Teraz
był sam.
Nad
głową usłyszał ryk kolejnego gnilaka. Wiedział, że powinien uciekać, ale nie
miał już ochoty żyć. Rozpacz, smutek i złość kotłowały się w nim jednocześnie.
W jednej sekundzie miał ochotę umrzeć, a w drugiej sam kogoś zabić.
Wpatrywał
się w przelatujące mu nad głową bestie. W końcu coś w nim pękło. Nie miał
pojęcia, co robić. Przestał się kontrolować. Zaczął krzyczeć i wyciągać ręce w
stronę gnilaków.
–
Chodź tutaj! Proszę bardzo! Zabij mnie! – wrzasnął do potworów przelatujących
mu nad głową. – Zabij mnie!
–
Zwariowałeś! – Connor usłyszał głośny, kobiecy krzyk i poczuł, że ktoś ciągnie
go za rękaw. – Rozum ci odebrało!
–
Zostaw mnie!
Tajemnicza
wybawicielka nie miała zamiaru podporządkować się tej prośbie. Connor już po
chwili przestał stawiać opór, zaczął podążać za nieznajomą, która ciągnęła go w
stronę Złotej Puszczy. Nie spojrzał nawet w stronę dziewczyny, nie wiedział,
kim ona jest i dlaczego próbuje mu pomóc. Nie obchodziło go to. Nie dbał o to,
co się z nim stanie. Czy przeżyje, czy umrze – to nie sprawiało mu żadnej różnicy.
Jakiś głos w głowie cicho podpowiadał mu nawet, że może lepiej byłoby umrzeć. Skończyłyby
się wszystkie jego troski i zmartwienia. Mógłby spokojnie odejść z tego świata,
oderwać się od wszystkiego. Zaznać spokoju.
Wciąż
szedł za dziewczyną, wpatrzony w czubki swoich butów. Już po chwili znaleźli
się wśród gęstej drzewiny. Łuna, która biła od palącego się miasta, nieco
oświetlała im drogę. Nad koronami drzew dało się słyszeć trzepot wielkich i
ciężkich smoczych skrzydeł i piskliwe wrzaski gnilaków.
–
Wchodź tutaj – nakazała mu dziewczyna. –
Szybko!
Connor
posłusznie wszedł do niewielkiej nory. Pamiętał to miejsce. To w nim razem z
Elliotem schowali się przed pierwszym atakiem gnilaków. Connor miał wrażenie,
że od tego czasu minęły już wielki, choć było to jedynie dzień wcześniej.
W
jamie panowała zupełny mrok. Żadne z nich nie widziało nawet czubka swojego
nosa. Connor skulił się pod ścianą, a nieznajoma usadowiła się obok. Zapadła
głęboka cisza. Nie dało się już słyszeć ryków gnilaków ani smoków. Potwory
odleciały, zostawiając za sobą zrujnowane miasto Esselin.
***
Ocuciło
go nagłe zetknięcie z zimną posadzką. W całym ciele czuł pulsujący ból, a po
czole spływały mu kropelki potu. Przez chwilę leżał na ziemi w bezruchu. Nagle
nad głową usłyszał znajomy ryk. Skulił się ze strachu; przyległ do posadzki,
jakby chcąc się w nią wtopić. Zadrapania na plecach zaczęły o sobie przypominać
piekącym bólem.
W
głowie przewijały mu się barwne obrazy pełne ognia i śmierci. W uszach wciąż
słyszał wrzaski i nawoływania przepełnione bólem i cierpieniem. Czuł dotyk
ciepłych rąk, z objęć których został barbarzyńsko wyrwany.
Wciąż leżał na zimnej posadzce. Przez mocno zaciśnięte
powieki rzewnie wypływały łzy. Chłopiec łkał cicho i nie śmiał się poruszyć. Po
raz kolejny usłyszał nad sobą znajomy wrzask gnilaka. Chciał krzyczeć, ale
przez zaciśnięte gardło nie mógł wydobyć żadnego dźwięku. Kolejny ryk potwora,
a z nim głośny, zimny śmiech. Chłopiec poznał ten metaliczny głos. Nagle poczuł
dotyk zimnej, oślizgłej dłoni na swoim policzku.
– Zostaw mnie! Nie! Zostaw! – krzyczał, wierzgał nogami i
rękami, ale wciąż nie otworzył oczu.
– Spokojnie… – Tuż nad uchem usłyszał delikatny, znajomy,
dziewczęcy głosik. – Spokojnie, nic ci nie grozi.
Jej słowa były jak balsam na jego ciało. Uspokoił się,
rozluźnił. Wszystkie troski odeszły, liczyła się tylko ta chwila. Pragnął
usłyszeć jeszcze raz ten piękny głos. Pragnął ją ujrzeć. Zobaczyć dziewczynę o
jedwabistym głosie. Zobaczyć uosobienie nadziei, spokoju i miłości.
Otworzył oczy, ale zobaczył tylko Czarną Śmierć.
***
– Ciociu! Ciociu! – Jego głos niósł się echem wśród
opustoszałych ruin miasta. – Ciociu Camilo! Odezwij się! Wiem, że tam jesteś!
– Connor, ona nie wróci.
– Ciociu, proszę. Pomogę ci, tylko daj mi jakiś znak.
– Uspokój się.
– Ciociu, odezwij się. Wiem, że tam jesteś.
– Ona nie żyje.
– Ciociu… – Chłopak padł na ziemię głośno zapłakał. Szeptem
nawoływał jeszcze ciotkę, ale nie doczekał się żadnego odzewu.
– Connor. – Młodzieniec poczuł delikatny dotyk na ramieniu.
– Chodź.
Chłopak nie odezwał się, pokręcił tylko głową i wciąż leżał
z czerwonymi od płaczu i nieprzespanej nocy oczami, policzkami mokrymi od łez i
zupełnie bez woli życia. Elaina prosiła go, aby wstał. On nie chciał. Wolał
leżeć na ziemi, przed pozostałościami jego domu. Przed ruiną desek, pod którą
leżała również Camila.
– Proszę cię Connor. Wstań i chodź ze mną. Chcesz tutaj
zostać? Umrzeć? – Elaina stała nad młodzieńcem z niewzruszoną miną.
– Tak! – Connor zerwał się, odpychając pomocną dłoń Elainy.
– Tego właśnie chcę, rozumiesz? Zostaw mnie!
Młodzieniec złapał wystraszoną dziewczynę za nadgarstki.
Elaina nie zdążyła się odsunąć. Jej oczy zamieniły się w czarną pustkę, w
której gdzieniegdzie pojawiały się niewielkie światełka. Z jej ust, ale jakby
nie jej głosem, wydobyły się dziwne słowa:
Dwie samotne istoty
Rozdzielił zły czas.
Jedna opuszczona,
W smutku pogrążona.
Druga uwięziona,
Za pomocą woła.
Lecz braterska miłość
Na zawsze trwa.
To już ta pora,
Pora Braterstwa!
Gdy skończyła jej oczy znów stały się jasnoniebieskie. Ręce dziewczyny
wymknęły się z lżejszego już uścisku Connora i Elaina osunęła się bezwładnie na
ziemię. Connor stał osłupiały, nie wiedząc, co zrobić. Uklęknął obok niej,
próbował ją ocucić. W głowie miał mętlik. Wciąż analizował dziwne słowa Elainy,
które rozpaliły w nim tak wielki płomień nadziei. Miał do niej tak wiele pytań,
a ona leżała; wyglądała jakby była zupełnie pozbawiona życia.
– Elaina! Elaina!
Obudź się! Elaina! Powiedz mi, co to oznacza! Powiedz mi! Elaina!
Dziewczyna po chwili ocknęła się i syknęła z bólu, łapiąc
się za głowę. Connor wciąż domagał się wytłumaczenia.
– Wyjaśnij mi to, proszę. Musisz mi to wyjaśnić.
– Źle się czuję, Connor.
– Proszę, powiedz mi, co to oznacza.
– Nie krzycz, boli mnie głowa.
– Powiedz mi! Czy Elliot żyje? Czy to możliwe? Powiedz mi!
Nie ukrywaj tego!
– Nie wiem.
– Dlaczego nie chcesz mi powiedzieć?
– Uspokój się.
Młodzieniec wcale nie miał zamiaru dostosować się do słów
dziewczyny. Na myśl o tym, że Elliot mógł wciąż żyć, wpadł w szał. Wszystko
inne przestało się dla niego liczyć. Musiał wiedzieć, co stało się z jego
bratem. Musiał mu pomóc. Wszystko, co robił, mówił, było wynikiem szaleńczego
pragnienia uratowania Elliota. Nie panował nad swoim ciałem, nie zauważył,
kiedy zaczął krzyczeć. Nie zauważył, kiedy stał się tak brutalny w stosunku do
Elainy. Dopiero widok jej krwi na jego rękach sprawiła, że oprzytomniał.
– Ja… Ja… – Młodzieniec patrzył to na swoje ręce, to na
przerażoną Elainę. Padł na kolana i znów wybuchnął płaczem. Ukrył twarz w
dłoniach i z niedowierzaniem kręcił głową. –
Ja nie chciałem. Przepraszam. To nie ja. Ja…
Elaina obserwowała płaczącego chłopaka. Trzymała się ręką za
napuchnięty, przecięty policzek. Na jej twarzy malowało się przerażenie, a
jednocześnie zdumienie. Nie wiedziała, co ma robić. Spoglądała na chłopaka.
Intensywnie nad czymś myślała.
Przez dłuższą chwilę trwali w zupełnej ciszy przerywanej
jedynie łkaniem Connora. Oboje nie wiedzieli, co robić. Ale oboje potrzebowali
siebie nawzajem. Nie mieli nikogo więcej i chociaż serce młodzieńca wciąż
podpowiadało mu, że Elliot może nie żyć, zaczął odsuwać od siebie te myśli. Nie
śmiał już zapytać o nic Elainy. Elaina bała się opowiedzieć o tym Connorowi.
Wciąż trwali tak w wielkim przerażeniu, bez odwagi i nadziei
na lepsze jutro.
_______________________________________________________________
Witajcie!
Znowu muszę Was przeprosić, że rozdział dodaję tak późno. Ja po prostu nie mam szczęścia do bet. Zgłosiłam się do dwóch i obydwie zniknęły i przestały się odzywać. Tym bardziej dziękuję gorąco Black Opium, że poprawiła mój tekst w tak krótkim czasie.
Jeszcze tylko chcę się pochwalić, że wysłałam prolog "Braterstwa" (nieco przerobiony, bo w oryginale jest bardzo krótki) na powiatowy konkurs i wiecie co? Zajęłam III miejsce! Ja się bardzo cieszę C:
Miłego czytania!
Do następnego - mam nadzieję, że nie będzie to za pół roku...
wow wow wow gratuluję trzeciego miejsca :)
OdpowiedzUsuńa rozdział jak zwykle świetny, kurcze Connor musi uratować Elliota, ona na pewno żyje!