„To okropne, ale wszyscy w pewnym sensie jesteśmy samotni."
~William Wharton
–
Dar ujawnił się, kiedy byłam mała, przy spotkaniu z naszą sąsiadką. Dzień
później ta kobieta zmarła, moi rodzice byli przerażeni. Nie wiedzieli, co się
ze mną działo, bali się tego. Zamykali mnie w domu, nie pozwalali mi wychodzić.
Nie chcieli, abym utrzymywała jakiekolwiek kontakty z innymi ludźmi. Nie
chcieli, aby ktokolwiek się o tym dowiedział.
Kiedy wybuchła Wielka Wojna Wschodnia, władze
zaczęły wysyłać Inkwizycję na zwiady. Chciano złapać i ukarać wszystkich,
którzy spiskowali z Xerxesem. W końcu śledczy dotarli również do naszej wioski.
Wtedy matka z ojcem zaczęli się zastanawiać nad moim dziwnym darem. Bali się,
że istnieje jakiś związek pomiędzy mną a Xerxesem. Bali się, że mogę sprowadzić
na nich niebezpieczeństwo. Wydali mnie w ręce Inkwizycji.
Zapadła
cisza przerywana jedynie szumem wiatru i trzaskiem palącego się drewna.
Dziewczyna spoglądała na czerwone płomienie, budziły w niej tyle wspomnień.
Rany zaczynały piec dawnym bólem, szum drzew zamieniał się w oszalałe krzyki
tłumu, ciche pohukiwanie sowy przypominało głos Inkwizytora, który, stojąc tuż
przed nią, odczytywał wyrok.
Światło
ogniska padało na przygnębioną i zmęczoną twarz Elainy. Cienie pod jej oczami
wydawały się być jeszcze większe, policzki jeszcze bardziej zapadnięte.
Dziewczyna odetchnęła i powróciła do swojej opowieści.
–
Królewscy posłańcy nie czekali na wyjaśnienia. Spisano protokół, a następnego
dnia rano ustawiono stos. Cała wioska zebrała się, aby oglądać wielkie
widowisko. Ustawili mnie na stosie, nawet nie zadbali o to, aby dobrze mnie
związać. Podłożono pochodnie. Kiedy
uwolniłam ręce i nogi z krępujących lin, ogień ogarniał mnie już z każdej
strony. Czułam, jak przypieka moją skórę. Wyskoczyłam przez płomienie. Moje
ubranie zajęło się ogniem. Na szczęście przez środek naszej wioski przepływała
rzeka. Długo uciekałam przed pościgiem. W końcu trafiłam do Esselin. –
Uśmiechnęła się smutno pod nosem. – Teraz jestem tutaj. Wciąż bez dachu nad
głową.
–
Ale już nie sama – odparł młodzieniec. – To dlatego zdecydowałaś się ze mną
pójść, prawda? Nie chciałaś już być sama? Doceniam to, ale powinnaś udać się na
Zachód albo Południe. Pchamy się teraz w samą paszczę lwa. Ty nie musisz tego
robić, możesz być bezpieczna.
–
Connor, to nie takie proste. – Dziewczyna pokręciła przecząco głową i zamilkła
na chwilę. Znów zapadła głucha cisza. Connor wpatrywał się wyczekująco w
Elainę, która grzebała patykiem w ognisku. Po chwili odetchnęła głęboko i
dodała: – Sądziłam, że będę bezpieczna, kiedy ucieknę z mojej rodzinnej wioski.
Wylądowałam na ulicy. Każdego dnia robiłam wstrętne rzeczy, aby przetrwać, aby
chociaż trochę nasycić głód. Nie rozumiesz tego, Connor, ale ja nie chcę
przeżywać tego znowu.
–
Elaina, ja też nie mogę zapewnić ci bezpieczeństwa. Idziemy w sam środek wojny,
a poza tym… – Młodzieniec wyprostował się, wbił wzrok w ziemię. – To, co stało
się w Esselin, ja… Nie panowałem nad sobą, ale to była moja wina i nie mogę się
tego wyprzeć. Elaina, nie rozumiem twojego wyboru, bo teraz mogą spotkać cię
jeszcze gorsze rzeczy.
–
Mogą. Ale już nie będę sama.
***
Obserwował
ich skrycie z zarośli. Widział jak rozpalają ognisko, jak rozmawiają. Chciał do
nich podbiec, usiąść obok, ale coś go zatrzymywało. Za każdym razem, gdy
decydował się ujawnić, nie mógł poruszyć swoich nóg, jakby były przytwierdzone
do ziemi. Chciał ich zawołać, ale głos nie wydobywał się z jego ust. Ze
zdeterminowaniem machał rękami, próbował zwrócić ich uwagę szumem zarośli, ale
wszystkie jego nieudolne próby – jakby z premedytacją – zagłuszał wiatr.
Nie
chciał być tam sam. Pragnął być z nimi. Byli przecież tak blisko. Dlaczego nie
mógł się poruszyć? Dlaczego nie mógł krzyknąć? Dlaczego nawet natura była
przeciwko niemu?
Nagle
poczuł na sobie czyjś wzrok. Zobaczył, że Connor spogląda w jego stronę. Z
całych swoich sił wyrwał się do przodu, a jego stopy w końcu oderwały się od
ziemi. Z impetem poleciał do przodu, a z jego ust wydobył się głośny krzyk.
Ogarnęła
go ciemność.
***
Zza krzewów nagle wyleciał duży, brudnoszary puchacz. Elaina
podskoczyła ze strachu, a Connor odruchowo złapał za miecz. Oboje odetchnęli z
ulgą, widząc jedynie sowę, która z wdziękiem leciała na nocne łowy.
Z Esselin Connor i Elaina wynieśli wiele potrzebnych i
zdatnych do użycia rzeczy. W składzie z bronią młodzieniec znalazł dla siebie
odpowiednio wyważony miecz, Elaina wzięła dębowy łuk. W ruinach domów odkopali
ciepłe ubrania, a nawet prowiant. Jedzenia nie było zbyt dużo, ale wystarczyło
na kilka dni podróży.
– Robię to również dla ciebie – stwierdziła Elaina. – Nie
powinieneś wyruszać sam.
– Biorąc pod uwagę to, że chcę dostać się do samego Aercoth,
co jest najniebezpieczniejszą rzeczą, jaką można zrobić w tych czasach, to jak
najbardziej powinienem wyruszyć sam, bo nie mogę nikogo narażać na tak wielkie
niebezpieczeństwo. Nawet nie mam pewności, że Elliot tam jest, więc cała ta
wyprawa może się okazać zupełnie bezowocna i niepotrzebna. – Connor westchnął
głęboko. – Ja po prostu nie chcę, żeby ktokolwiek cierpiał, a co dopiero ginął
przeze mnie. Uratowałem ci życie, więc nie marnuj go.
– Trzeba było mnie nie ratować. Teraz już się mnie nie
pozbędziesz. – Elaina owinęła się mocniej kocem i wbiła wzrok w ognisko.
***
Niebo,
do niedawna jeszcze błękitne, zasnuły czarne chmury, przez które nie przebijał
się nawet najmniejszy promień słońca. Nie trzeba było długo czekać na pierwsze
krople deszczu. Na początku wydawało się, że taka mżawka szybko przejdzie i
znowu się rozpogodzi. Było to jak najbardziej mylne wrażenie. Kapuśniaczek w
kilka minut przeobraził się w prawdziwą ulewę. Gęste korony drzew Złotej
Puszczy przestały chronić przed deszczem. Leśne drogi szybko zamieniały się w
jedno wielkie bagno.
W
takich warunkach nie sposób było iść dalej, ale wokoło nie było ani jednego
suchego miejsca, w którym można by przeczekać ulewę. Connor i Elaina znaleźli
się w beznadziejnej sytuacji. Oboje byli już zmarznięci i przemoczeni do suchej
nitki.
–
Musimy znaleźć miejsce na postój – stwierdził Connor, kiedy po raz kolejny
wdepnął w całkiem głęboką kałużę.
–
Nie ma sensu teraz zwlekać – odparła Elaina, zręcznie omijając felerną kałużę.
– Eashe już niedaleko.
Eashe
było miastem położonym na granicy Tenarii i Itilu – królestwa wschodniego.
Gdyby nie chęć przespania się w normalniejszych warunkach niż środek lasu,
Connor i Elaina nigdy by do niego nie zajrzeli. Miasto otoczone było złą sławą
– a to dlatego, że w żadnym innym miejscu nie było tylu rzezimieszków i
szczurów naraz. Ten, kto odwiedza Eashe, najprawdopodobniej wyjedzie z niego
bez sakiewki w kieszeni i z poobgryzanymi przez szczury butami.
–
Mam nadzieje, że szybko tam dotrzemy. – Connor tym razem uniknął wpadnięcia w
kałużę.
–
A ja mam nadzieję, że szybko uda nam się stamtąd wyjść – mruknęła Elaina.
Życzenie
Connora spełniło się prawie natychmiast. Kiedy wyszli z leśnych bezdroży na
główny trakt, nie dość, że przestało padać, to na horyzoncie widzieli już
Eashe. Nawet z daleka miasto nie wyglądało zachęcająco. Najlepiej widoczna
wieża strażnicza sprawiała wrażenie, jakby miała się zaraz rozpaść. Jej
szpiczasty dach kolebał się na wietrze. Nad miastem unosił się obłok czarnego
dymu. Taki widok nie napawał zbytnim optymizmem.
Im
bliżej Eashe się znajdowali, tym bardziej mieli ochotę zawrócić. Z bliska
miasto wyglądało coraz gorzej i zaczynało jeszcze bardziej cuchnąć. Odór, jaki
wydzielało, był tak wstrętny, że przyprawiał o mdłości.
Elaina
i Connor z coraz większą niechęcią podchodzili pod mury miasta. Brama stała
przed nimi otworem, nikt nie pełnił warty. Wieża strażnicza również była pusta.
Było to co najmniej podejrzane, szczególnie biorąc pod uwagę ostatnie
wydarzenia. Burmistrz nie przywiązywał zbyt dużej wagi do bezpieczeństwa
mieszkańców. Dbał o swoje dobra i interesy, co dla nikogo nie było już
tajemnicą. Mimo to niestrzeżone miasto było łatwym łupem dla Xerxesa, a wtedy z
dobrami i interesami burmistrza mogło być różnie.
Ulice
miasta były wyjątkowo puste. Nie było na nich nikogo. Żadnych żebraków, którzy
nękali mieszkańców, prosząc o „kilka dukatów na chleb”. Z ciemnych zakamarków
nie wyłaniali się rabusie, obrzucający wszystkich morderczym wzrokiem. Nigdzie
nie czaili się chytrzy kieszonkowcy. Żadna kurtyzana nie stała pod latarnią,
kusym strojem kusząc mężczyzn. Nie widać było nawet szczurów przebiegających
przez ulice. Miasto wyglądało na opuszczone.
Jedynie
głośne krzyki pozwalały stwierdzić, że w rzeczywistości, ktoś wciąż przebywał w
Eashe. Wrzaski – i, jak się okazało, cały ten smród – dochodziły z głównego
placu. Connor i Elaina, zaintrygowani całym wydarzeniem, podeszli bliżej, chcąc
zobaczyć, co też tak zainteresowało wszystkich mieszkańców miasta. Na placu
zbity tłum pospólstwa uniemożliwiał im przepchnięcie się na przód. Mogli
podziwiać jedynie dym, wznoszący się ponad głowy wszystkich zebranych i plecy
tabunu ludzi, którzy krzyczeli jeden przez drugiego. Z wielkiej wrzawy, jaka
tam panowała, nie dało się wyłapać żadnego konkretnego słowa. Jedynie jeden
głos wywyższał się ponad wszystkie inne. Był niski i donośny, przepełniony
chłodem i wyższością. Na jego dźwięk wszyscy zamilkli, a już po jego pierwszych
słowach młodzieniec i dziewczyna zrozumieli, czego stali się świadkami.
–
Yaromir von Sethen zostaje uznany za winnego zdrady poprzez paranie się czarną
magią i utrzymywanie bliższych stosunków z największym wrogiem czterech
królestw. Niniejszym Rada Inkwizytorska, powołana przez jegomościa Lyosa
Trzeciego – władcę Tenarii, skazuje aresztanta na śmierć poprzez spalenie na
stosie.
Connor
czuł w duchu że nie był to pierwszy wyrok odczytany tego dnia. Zaraz po słowach
Inkwizytora znów wybuchła wrzawa. Tym razem dodatkowym akompaniamentem były
wrzaski palonego skazańca, a wiatr przyniósł kolejny podmuch okropnego smrodu.
Connor zasłonił nos i usta rękawem, a Elaina złapała się za brzuch, krzywiąc
niemiłosiernie.
–
Wobec wszystkich ostatnich wydarzeń Rada Inkwizytorska jednogłośnie
stwierdziła, że za wszystkie kontakty z wrogiem karą będzie śmierć. Aby nie
dopuścić do tak poważnego stanu rzeczy, jaki miał miejsce w poprzednich latach,
nie możemy pozwolić sobie na żadne pobłażania. Dlatego zwracamy się do was,
uczciwych obywateli, abyście dla spokoju własnego sumienia i przysłużenia się
czterem królestwom zgłaszali nam o wszystkim, co wyda wam się podejrzane. My
sprawą się zajmiemy i postaramy szybko ukarać winnych. – Mówca,
najprawdopodobniej Inkwizytor, odchrząknął głośno, wydał jakieś polecenie
podwładnym, a po chwili dodał słowa, bez których żadne przemówienie
inkwizytorskie nie byłoby prawdziwym przemówieniem inkwizytorskim: –
Sprawiedliwość i pokój wszystkim królestwom!
Na
tym zakończyło się wielkie widowisko i wszyscy pomału zaczęli się rozchodzić.
Connor i Elaina z chęcią oddalili się od tego paskudnego miejsca. Oboje byli
przygnębieni, a młodzieniec czuł się z tym szczególnie źle. Wszyscy jego
najbliżsi zginęli przez złych czarnoksiężników, a Inkwizycja nie robiła nic
innego oprócz karania niewinnych ludzi, na których donieśli zazdrośni sąsiedzi
lub dawni wrogowie.
Connor
nie mógł zrozumieć tego, co działo się na świecie. Wiedział już, że pojawił się
nowy nekromanta, który śladami swojego poprzednika chciał przejąć kontrolę na
królestwami. Zastanawiał się tylko, dlaczego porwał on Elliota. Chłopiec nie
odznaczał się żadnymi nadprzyrodzonymi zdolnościami. Do czego jego młodszy brat
był potrzebny nekromancie? Próbował odpowiedzieć na te pytania, ale pomimo jego
wielkich chęci i wysiłków na długo pozostały one bez odpowiedzi. Szczególnie że
ze stanu głębokiej zadumy wyrwało go mocne szarpnięcie za kieszeń i burza
rudych włosów, która nagle mignęła mu przed oczami.
–
Hej! Oddawaj! – Młodzieniec rzucił się w pogoń za kieszonkowcem, który właśnie
stał się posiadaczem niewielkiego, ale całego dobytku Connora.
–
Connor! – Elaina dołączyła do pościgu, choć nie widziała w tym większego sensu.
– Nie złapiemy go!
Nagle tuż przed złodziejaszkiem – jak z
podziemi – wyrosło dwóch gwardzistów. Obaj uzbrojeni byli w halabardy. Nosili
długie kolczugi z kapturem obwiązane skórzanym pasem. Na plecach powiewały im
długie burgundowe peleryny. Na piersiach nosili duże emblematy ze złotą wagą –
symbolem sprawiedliwości i uczciwości, a przy tym również Inkwizycji.
–
Stać! Jesteś zatrzymany z rozkazu… Stać, powiedziałem! – Rudowłosy chłopaczek
nic sobie z rozkazów gwardzistów nie zrobił. Zręcznie wyminął obu tarasujących
mu drogę żołnierzy, którzy pognali za nim.
Kieszonkowiec
miał więc na karku nie tylko zezłoszczonych Connora i Elainę, ale również
Inkwizycję. Ci ostatni byli może więksi i silniejsi, ale stanowczo o wiele
mniej sprytni. Chłopak szybko skrył się w bocznym zaułku, a gwardziści pobiegli
do przodu. Na tę sztuczkę nie dał nabrać się Connor.
–
Oddaj mi moje pieniądze – powiedział młodzieniec, kierując w stronę złodzieja
ostrze miecza. – Oddawaj.
Connor
dopiero teraz mógł przyjrzeć się twarzy chłopaka. Rudzielec wyglądał na
niewiele ponad trzynaście lat, na jego twarzy widniał jeszcze młodzieńczy
trądzik. Chłopak był wychudzony, blady i zupełnie przerażony. Przypominał
Connorowi Elainę, kiedy po raz pierwszy zobaczył ją na piątkowym targu.
–
Nie dostaniecie tego! – krzyknął chłopiec i podjął próbę ucieczki.
–
Stój!
Chłopiec
wdrapałby się na mur kończący uliczkę, gdyby nie strzała, która wbiła się tuż
obok niego. Rudzielec wystraszył się i runął z powrotem na ziemię. Elaina,
dumna z siebie, z powrotem zarzuciła łuk na ramię i podbiegła do chłopca.
–
Nie uciekniesz nam – powiedziała, a ten popatrzył na nią prawdziwie morderczym
wzrokiem. – Oddawaj monety.
Elaina
spoglądała w zielone oczy chłopca. Widziała w nich mieszankę agresji i strachu,
tak dobrze znała to spojrzenie. Tym razem role się odwróciły. Zrozumiała, co czuli
ludzie, którym tak często opróżniała sakiewki. Spoglądała na marny woreczek, w
którym mogło znajdować się najwięcej dwadzieścia dukatów – ich cały dobytek.
Czy ona również kiedyś zabrała komuś wszystko, co miał?
–
Proszę cię, oddaj nam to – powiedziała drżącym głosem miała wrażenie, że zaraz
wybuchnie płaczem.
Chłopiec
ze zrezygnowaniem wyciągnął dłoń z sakiewką w jej stronę. Wtedy znaleźli ich
gwardziści.
–
Taka to jest praca z gówniarzami. Tfu! – Jeden z nich, bardzo mocno zdyszany,
oparł się o ścianę jednego z budynków. – Myślałeś, że się nam wymkniesz. Przed
sprawiedliwością nie ma ucieczki. Tfu! Cholera, nie cierpię pracy z
gówniarzami!
–
Ale co my tu mamy. – Drugi, z o wiele mniejszą zadyszką, uśmiechnął się
paskudnie. – Nasz rzezimieszek nie jest sam. Skumał się już ze swoimi, jakaś szajka
nam się tutaj stworzyła.
–
A tą sakiewką – zaczął ten pierwszy. – Z chęcią się zaopiekujemy. To będzie
forma wynagrodzenia, za bieganie po mieście za bandą smarków. Zwiążmy ich!
–
Nie! Chwileczkę! My nie mamy z tym nic…
–
Milczeć, psiakrew! – warknął znów ten pierwszy. – Tłumaczyć to się będziecie
przed Radą, ale… Dla was już i tak żadnego ratunku nie widzę.
Oboje zaśmiali się paskudnie. Cała trójka, nie chcąc trafić do
aresztu, próbowała rzucić się do ucieczki. Uniemożliwiły im to wielkie
halabardy, którymi gwardziści skutecznie zatorowali im drogę. Connor próbował
tłumaczyć, że są niewinni, że nie mają nic wspólnego z rudowłosym złodziejem,
ale nikt go nie słuchał. Gwardziści rozbroili młodzieńca, całą trójkę związali
i podzielili się pieniędzmi z sakiewki.
________________________________________________________________
Witajcie!
Chyba po raz pierwszy nie muszę przepraszać Was za długą nieobecność. Wreszcie udało mi się dodać rozdział w miarę szybko, a to właściwie dzięki Black Opium, która poprawiła wszystkie błędy w błyskawicznym wręcz czasie. Bardzo jej za to dziękuję!
Życzę miłego czytania i do następnego!
Oh my god, serio? Connor i Elaina oskarżeni o kradzież własnych pieniędzy? No to pięknie, eh. Jak oni się z tego wyplątają?
OdpowiedzUsuńI kim jest ta tajemnicza osoba zza krzaków?
Z niecierpliwością czekam na kolejny x
Uwaga czas na super kreatywny komentarz...
OdpowiedzUsuńsuper rozdział!
Black Opium poleciła mi Twoje opowiadanie i nie żałuję! Zacznę może od początku ;)
OdpowiedzUsuńSzablon jest świetny. Zawiera to, co potrzebne, a do tego swoim minimalizmem naprawdę oczarowuje. Zdecydowanie zachęca do czytania opowiadania.
Z początku bałam się, że nie ogarnę przedstawionego świata, w końcu to już czwarty rozdział, ale mile się zaskoczyłam. Sporą część udało mi się przyswoić w całkiem dobrym stopniu, więc nie powinnam mieć z kolejnymi wpisami problemu ;)
Uwielbiam opowieści rozgrywane w odmiennych światach, krainach z najróżniejszymi nazwami i wielkim, złym łotrem starającym się siać terror. Bo czy istnieje coś lepszego?
Postacie Elainy i Connora zdecydowanie na plus. U chłopaka najbardziej podoba mi się ta lojalność względem brata. Nie każdy przemierzałby cały kraj, by uratować krewnego. Cudowne! Co do Elainy... Strasznie mi jej szkoda. Właśni rodzice się jej wyparli, byle nie wpaść w kłopoty. Nie wiem, co bym zrobiła, gdyby i mnie to spotkało.
Pozdrawiam, dodaję do linek i obserwowanych, Native
http://olimpijski-zdrajca.blogspot.com
Bardzo dziękuję za miłe słowa. Cieszy mnie, że jednak zdecydowałaś się przeczytać opowiadanie. Mnie również często przeraża, kiedy widzę, że na blogu jest już opublikowanych kilka rozdziałów.
UsuńLiczę, że kolejne również będą Ci się podobały C: