Japończyk gotów był zginąć dla cesarza. To czyniło go groźnym. Ci chłopcy gotowi byli zginąć jeden za drugiego. A ten motyw czynił ich niezwyciężonymi.
~ James Bradley

sobota, 11 lipca 2015

ROZDZIAŁ CZWARTY

To okropne, ale wszyscy w pewnym sensie jesteśmy samotni."
~William Wharton

– Dar ujawnił się, kiedy byłam mała, przy spotkaniu z naszą sąsiadką. Dzień później ta kobieta zmarła, moi rodzice byli przerażeni. Nie wiedzieli, co się ze mną działo, bali się tego. Zamykali mnie w domu, nie pozwalali mi wychodzić. Nie chcieli, abym utrzymywała jakiekolwiek kontakty z innymi ludźmi. Nie chcieli, aby ktokolwiek się o tym dowiedział.
 Kiedy wybuchła Wielka Wojna Wschodnia, władze zaczęły wysyłać Inkwizycję na zwiady. Chciano złapać i ukarać wszystkich, którzy spiskowali z Xerxesem. W końcu śledczy dotarli również do naszej wioski. Wtedy matka z ojcem zaczęli się zastanawiać nad moim dziwnym darem. Bali się, że istnieje jakiś związek pomiędzy mną a Xerxesem. Bali się, że mogę sprowadzić na nich niebezpieczeństwo. Wydali mnie w ręce Inkwizycji.
Zapadła cisza przerywana jedynie szumem wiatru i trzaskiem palącego się drewna. Dziewczyna spoglądała na czerwone płomienie, budziły w niej tyle wspomnień. Rany zaczynały piec dawnym bólem, szum drzew zamieniał się w oszalałe krzyki tłumu, ciche pohukiwanie sowy przypominało głos Inkwizytora, który, stojąc tuż przed nią, odczytywał wyrok.
Światło ogniska padało na przygnębioną i zmęczoną twarz Elainy. Cienie pod jej oczami wydawały się być jeszcze większe, policzki jeszcze bardziej zapadnięte. Dziewczyna odetchnęła i powróciła do swojej opowieści.
– Królewscy posłańcy nie czekali na wyjaśnienia. Spisano protokół, a następnego dnia rano ustawiono stos. Cała wioska zebrała się, aby oglądać wielkie widowisko. Ustawili mnie na stosie, nawet nie zadbali o to, aby dobrze mnie związać.  Podłożono pochodnie. Kiedy uwolniłam ręce i nogi z krępujących lin, ogień ogarniał mnie już z każdej strony. Czułam, jak przypieka moją skórę. Wyskoczyłam przez płomienie. Moje ubranie zajęło się ogniem. Na szczęście przez środek naszej wioski przepływała rzeka. Długo uciekałam przed pościgiem. W końcu trafiłam do Esselin. – Uśmiechnęła się smutno pod nosem. – Teraz jestem tutaj. Wciąż bez dachu nad głową.
– Ale już nie sama – odparł młodzieniec. – To dlatego zdecydowałaś się ze mną pójść, prawda? Nie chciałaś już być sama? Doceniam to, ale powinnaś udać się na Zachód albo Południe. Pchamy się teraz w samą paszczę lwa. Ty nie musisz tego robić, możesz być bezpieczna.
– Connor, to nie takie proste. – Dziewczyna pokręciła przecząco głową i zamilkła na chwilę. Znów zapadła głucha cisza. Connor wpatrywał się wyczekująco w Elainę, która grzebała patykiem w ognisku. Po chwili odetchnęła głęboko i dodała: – Sądziłam, że będę bezpieczna, kiedy ucieknę z mojej rodzinnej wioski. Wylądowałam na ulicy. Każdego dnia robiłam wstrętne rzeczy, aby przetrwać, aby chociaż trochę nasycić głód. Nie rozumiesz tego, Connor, ale ja nie chcę przeżywać tego znowu.
– Elaina, ja też nie mogę zapewnić ci bezpieczeństwa. Idziemy w sam środek wojny, a poza tym… – Młodzieniec wyprostował się, wbił wzrok w ziemię. – To, co stało się w Esselin, ja… Nie panowałem nad sobą, ale to była moja wina i nie mogę się tego wyprzeć. Elaina, nie rozumiem twojego wyboru, bo teraz mogą spotkać cię jeszcze gorsze rzeczy.
– Mogą. Ale już nie będę sama.
***
Obserwował ich skrycie z zarośli. Widział jak rozpalają ognisko, jak rozmawiają. Chciał do nich podbiec, usiąść obok, ale coś go zatrzymywało. Za każdym razem, gdy decydował się ujawnić, nie mógł poruszyć swoich nóg, jakby były przytwierdzone do ziemi. Chciał ich zawołać, ale głos nie wydobywał się z jego ust. Ze zdeterminowaniem machał rękami, próbował zwrócić ich uwagę szumem zarośli, ale wszystkie jego nieudolne próby – jakby z premedytacją – zagłuszał wiatr.
Nie chciał być tam sam. Pragnął być z nimi. Byli przecież tak blisko. Dlaczego nie mógł się poruszyć? Dlaczego nie mógł krzyknąć? Dlaczego nawet natura była przeciwko niemu?
Nagle poczuł na sobie czyjś wzrok. Zobaczył, że Connor spogląda w jego stronę. Z całych swoich sił wyrwał się do przodu, a jego stopy w końcu oderwały się od ziemi. Z impetem poleciał do przodu, a z jego ust wydobył się głośny krzyk.
Ogarnęła go ciemność.
***
Zza krzewów nagle wyleciał duży, brudnoszary puchacz. Elaina podskoczyła ze strachu, a Connor odruchowo złapał za miecz. Oboje odetchnęli z ulgą, widząc jedynie sowę, która z wdziękiem leciała na nocne łowy.
Z Esselin Connor i Elaina wynieśli wiele potrzebnych i zdatnych do użycia rzeczy. W składzie z bronią młodzieniec znalazł dla siebie odpowiednio wyważony miecz, Elaina wzięła dębowy łuk. W ruinach domów odkopali ciepłe ubrania, a nawet prowiant. Jedzenia nie było zbyt dużo, ale wystarczyło na kilka dni podróży.
– Robię to również dla ciebie – stwierdziła Elaina. – Nie powinieneś wyruszać sam.
– Biorąc pod uwagę to, że chcę dostać się do samego Aercoth, co jest najniebezpieczniejszą rzeczą, jaką można zrobić w tych czasach, to jak najbardziej powinienem wyruszyć sam, bo nie mogę nikogo narażać na tak wielkie niebezpieczeństwo. Nawet nie mam pewności, że Elliot tam jest, więc cała ta wyprawa może się okazać zupełnie bezowocna i niepotrzebna. – Connor westchnął głęboko. – Ja po prostu nie chcę, żeby ktokolwiek cierpiał, a co dopiero ginął przeze mnie. Uratowałem ci życie, więc nie marnuj go.
– Trzeba było mnie nie ratować. Teraz już się mnie nie pozbędziesz. – Elaina owinęła się mocniej kocem i wbiła wzrok w ognisko.
***
Niebo, do niedawna jeszcze błękitne, zasnuły czarne chmury, przez które nie przebijał się nawet najmniejszy promień słońca. Nie trzeba było długo czekać na pierwsze krople deszczu. Na początku wydawało się, że taka mżawka szybko przejdzie i znowu się rozpogodzi. Było to jak najbardziej mylne wrażenie. Kapuśniaczek w kilka minut przeobraził się w prawdziwą ulewę. Gęste korony drzew Złotej Puszczy przestały chronić przed deszczem. Leśne drogi szybko zamieniały się w jedno wielkie bagno.
W takich warunkach nie sposób było iść dalej, ale wokoło nie było ani jednego suchego miejsca, w którym można by przeczekać ulewę. Connor i Elaina znaleźli się w beznadziejnej sytuacji. Oboje byli już zmarznięci i przemoczeni do suchej nitki.
– Musimy znaleźć miejsce na postój – stwierdził Connor, kiedy po raz kolejny wdepnął w całkiem głęboką kałużę.
– Nie ma sensu teraz zwlekać – odparła Elaina, zręcznie omijając felerną kałużę. – Eashe już niedaleko.
Eashe było miastem położonym na granicy Tenarii i Itilu – królestwa wschodniego. Gdyby nie chęć przespania się w normalniejszych warunkach niż środek lasu, Connor i Elaina nigdy by do niego nie zajrzeli. Miasto otoczone było złą sławą – a to dlatego, że w żadnym innym miejscu nie było tylu rzezimieszków i szczurów naraz. Ten, kto odwiedza Eashe, najprawdopodobniej wyjedzie z niego bez sakiewki w kieszeni i z poobgryzanymi przez szczury butami.
– Mam nadzieje, że szybko tam dotrzemy. – Connor tym razem uniknął wpadnięcia w kałużę.
– A ja mam nadzieję, że szybko uda nam się stamtąd wyjść – mruknęła Elaina.
Życzenie Connora spełniło się prawie natychmiast. Kiedy wyszli z leśnych bezdroży na główny trakt, nie dość, że przestało padać, to na horyzoncie widzieli już Eashe. Nawet z daleka miasto nie wyglądało zachęcająco. Najlepiej widoczna wieża strażnicza sprawiała wrażenie, jakby miała się zaraz rozpaść. Jej szpiczasty dach kolebał się na wietrze. Nad miastem unosił się obłok czarnego dymu. Taki widok nie napawał zbytnim optymizmem.
Im bliżej Eashe się znajdowali, tym bardziej mieli ochotę zawrócić. Z bliska miasto wyglądało coraz gorzej i zaczynało jeszcze bardziej cuchnąć. Odór, jaki wydzielało, był tak wstrętny, że przyprawiał o mdłości.
Elaina i Connor z coraz większą niechęcią podchodzili pod mury miasta. Brama stała przed nimi otworem, nikt nie pełnił warty. Wieża strażnicza również była pusta. Było to co najmniej podejrzane, szczególnie biorąc pod uwagę ostatnie wydarzenia. Burmistrz nie przywiązywał zbyt dużej wagi do bezpieczeństwa mieszkańców. Dbał o swoje dobra i interesy, co dla nikogo nie było już tajemnicą. Mimo to niestrzeżone miasto było łatwym łupem dla Xerxesa, a wtedy z dobrami i interesami burmistrza mogło być różnie.
Ulice miasta były wyjątkowo puste. Nie było na nich nikogo. Żadnych żebraków, którzy nękali mieszkańców, prosząc o „kilka dukatów na chleb”. Z ciemnych zakamarków nie wyłaniali się rabusie, obrzucający wszystkich morderczym wzrokiem. Nigdzie nie czaili się chytrzy kieszonkowcy. Żadna kurtyzana nie stała pod latarnią, kusym strojem kusząc mężczyzn. Nie widać było nawet szczurów przebiegających przez ulice. Miasto wyglądało na opuszczone.
Jedynie głośne krzyki pozwalały stwierdzić, że w rzeczywistości, ktoś wciąż przebywał w Eashe. Wrzaski – i, jak się okazało, cały ten smród – dochodziły z głównego placu. Connor i Elaina, zaintrygowani całym wydarzeniem, podeszli bliżej, chcąc zobaczyć, co też tak zainteresowało wszystkich mieszkańców miasta. Na placu zbity tłum pospólstwa uniemożliwiał im przepchnięcie się na przód. Mogli podziwiać jedynie dym, wznoszący się ponad głowy wszystkich zebranych i plecy tabunu ludzi, którzy krzyczeli jeden przez drugiego. Z wielkiej wrzawy, jaka tam panowała, nie dało się wyłapać żadnego konkretnego słowa. Jedynie jeden głos wywyższał się ponad wszystkie inne. Był niski i donośny, przepełniony chłodem i wyższością. Na jego dźwięk wszyscy zamilkli, a już po jego pierwszych słowach młodzieniec i dziewczyna zrozumieli, czego stali się świadkami.
– Yaromir von Sethen zostaje uznany za winnego zdrady poprzez paranie się czarną magią i utrzymywanie bliższych stosunków z największym wrogiem czterech królestw. Niniejszym Rada Inkwizytorska, powołana przez jegomościa Lyosa Trzeciego – władcę Tenarii, skazuje aresztanta na śmierć poprzez spalenie na stosie.
Connor czuł w duchu że nie był to pierwszy wyrok odczytany tego dnia. Zaraz po słowach Inkwizytora znów wybuchła wrzawa. Tym razem dodatkowym akompaniamentem były wrzaski palonego skazańca, a wiatr przyniósł kolejny podmuch okropnego smrodu. Connor zasłonił nos i usta rękawem, a Elaina złapała się za brzuch, krzywiąc niemiłosiernie.
– Wobec wszystkich ostatnich wydarzeń Rada Inkwizytorska jednogłośnie stwierdziła, że za wszystkie kontakty z wrogiem karą będzie śmierć. Aby nie dopuścić do tak poważnego stanu rzeczy, jaki miał miejsce w poprzednich latach, nie możemy pozwolić sobie na żadne pobłażania. Dlatego zwracamy się do was, uczciwych obywateli, abyście dla spokoju własnego sumienia i przysłużenia się czterem królestwom zgłaszali nam o wszystkim, co wyda wam się podejrzane. My sprawą się zajmiemy i postaramy szybko ukarać winnych. – Mówca, najprawdopodobniej Inkwizytor, odchrząknął głośno, wydał jakieś polecenie podwładnym, a po chwili dodał słowa, bez których żadne przemówienie inkwizytorskie nie byłoby prawdziwym przemówieniem inkwizytorskim: – Sprawiedliwość i pokój wszystkim królestwom!
Na tym zakończyło się wielkie widowisko i wszyscy pomału zaczęli się rozchodzić. Connor i Elaina z chęcią oddalili się od tego paskudnego miejsca. Oboje byli przygnębieni, a młodzieniec czuł się z tym szczególnie źle. Wszyscy jego najbliżsi zginęli przez złych czarnoksiężników, a Inkwizycja nie robiła nic innego oprócz karania niewinnych ludzi, na których donieśli zazdrośni sąsiedzi lub dawni wrogowie.
Connor nie mógł zrozumieć tego, co działo się na świecie. Wiedział już, że pojawił się nowy nekromanta, który śladami swojego poprzednika chciał przejąć kontrolę na królestwami. Zastanawiał się tylko, dlaczego porwał on Elliota. Chłopiec nie odznaczał się żadnymi nadprzyrodzonymi zdolnościami. Do czego jego młodszy brat był potrzebny nekromancie? Próbował odpowiedzieć na te pytania, ale pomimo jego wielkich chęci i wysiłków na długo pozostały one bez odpowiedzi. Szczególnie że ze stanu głębokiej zadumy wyrwało go mocne szarpnięcie za kieszeń i burza rudych włosów, która nagle mignęła mu przed oczami. 
– Hej! Oddawaj! – Młodzieniec rzucił się w pogoń za kieszonkowcem, który właśnie stał się posiadaczem niewielkiego, ale całego dobytku Connora.
– Connor! – Elaina dołączyła do pościgu, choć nie widziała w tym większego sensu. – Nie złapiemy go!
 Nagle tuż przed złodziejaszkiem – jak z podziemi – wyrosło dwóch gwardzistów. Obaj uzbrojeni byli w halabardy. Nosili długie kolczugi z kapturem obwiązane skórzanym pasem. Na plecach powiewały im długie burgundowe peleryny. Na piersiach nosili duże emblematy ze złotą wagą – symbolem sprawiedliwości i uczciwości, a przy tym również Inkwizycji.
– Stać! Jesteś zatrzymany z rozkazu… Stać, powiedziałem! – Rudowłosy chłopaczek nic sobie z rozkazów gwardzistów nie zrobił. Zręcznie wyminął obu tarasujących mu drogę żołnierzy, którzy pognali za nim.
Kieszonkowiec miał więc na karku nie tylko zezłoszczonych Connora i Elainę, ale również Inkwizycję. Ci ostatni byli może więksi i silniejsi, ale stanowczo o wiele mniej sprytni. Chłopak szybko skrył się w bocznym zaułku, a gwardziści pobiegli do przodu. Na tę sztuczkę nie dał nabrać się Connor.
– Oddaj mi moje pieniądze – powiedział młodzieniec, kierując w stronę złodzieja ostrze miecza. – Oddawaj.
Connor dopiero teraz mógł przyjrzeć się twarzy chłopaka. Rudzielec wyglądał na niewiele ponad trzynaście lat, na jego twarzy widniał jeszcze młodzieńczy trądzik. Chłopak był wychudzony, blady i zupełnie przerażony. Przypominał Connorowi Elainę, kiedy po raz pierwszy zobaczył ją na piątkowym targu.
– Nie dostaniecie tego! – krzyknął chłopiec i podjął próbę ucieczki.
– Stój!
Chłopiec wdrapałby się na mur kończący uliczkę, gdyby nie strzała, która wbiła się tuż obok niego. Rudzielec wystraszył się i runął z powrotem na ziemię. Elaina, dumna z siebie, z powrotem zarzuciła łuk na ramię i podbiegła do chłopca.
– Nie uciekniesz nam – powiedziała, a ten popatrzył na nią prawdziwie morderczym wzrokiem. – Oddawaj monety.
Elaina spoglądała w zielone oczy chłopca. Widziała w nich mieszankę agresji i strachu, tak dobrze znała to spojrzenie. Tym razem role się odwróciły. Zrozumiała, co czuli ludzie, którym tak często opróżniała sakiewki. Spoglądała na marny woreczek, w którym mogło znajdować się najwięcej dwadzieścia dukatów – ich cały dobytek. Czy ona również kiedyś zabrała komuś wszystko, co miał?
– Proszę cię, oddaj nam to – powiedziała drżącym głosem miała wrażenie, że zaraz wybuchnie płaczem.
Chłopiec ze zrezygnowaniem wyciągnął dłoń z sakiewką w jej stronę. Wtedy znaleźli ich gwardziści.
– Taka to jest praca z gówniarzami. Tfu! – Jeden z nich, bardzo mocno zdyszany, oparł się o ścianę jednego z budynków. – Myślałeś, że się nam wymkniesz. Przed sprawiedliwością nie ma ucieczki. Tfu! Cholera, nie cierpię pracy z gówniarzami!
– Ale co my tu mamy. – Drugi, z o wiele mniejszą zadyszką, uśmiechnął się paskudnie. – Nasz rzezimieszek nie jest sam. Skumał się już ze swoimi, jakaś szajka nam się tutaj stworzyła.
– A tą sakiewką – zaczął ten pierwszy. – Z chęcią się zaopiekujemy. To będzie forma wynagrodzenia, za bieganie po mieście za bandą smarków. Zwiążmy ich!
– Nie! Chwileczkę! My nie mamy z tym nic…
– Milczeć, psiakrew! – warknął znów ten pierwszy. – Tłumaczyć to się będziecie przed Radą, ale… Dla was już i tak żadnego ratunku nie widzę.

Oboje zaśmiali się paskudnie. Cała trójka, nie chcąc trafić do aresztu, próbowała rzucić się do ucieczki. Uniemożliwiły im to wielkie halabardy, którymi gwardziści skutecznie zatorowali im drogę. Connor próbował tłumaczyć, że są niewinni, że nie mają nic wspólnego z rudowłosym złodziejem, ale nikt go nie słuchał. Gwardziści rozbroili młodzieńca, całą trójkę związali i podzielili się pieniędzmi z sakiewki.
________________________________________________________________
Witajcie!
Chyba po raz pierwszy nie muszę przepraszać Was za długą nieobecność. Wreszcie udało mi się dodać rozdział w miarę szybko, a to właściwie dzięki Black Opium, która poprawiła wszystkie błędy w błyskawicznym wręcz czasie. Bardzo jej za to dziękuję!
Życzę miłego czytania i do następnego!

4 komentarze:

  1. Oh my god, serio? Connor i Elaina oskarżeni o kradzież własnych pieniędzy? No to pięknie, eh. Jak oni się z tego wyplątają?
    I kim jest ta tajemnicza osoba zza krzaków?
    Z niecierpliwością czekam na kolejny x

    OdpowiedzUsuń
  2. Uwaga czas na super kreatywny komentarz...
    super rozdział!

    OdpowiedzUsuń
  3. Black Opium poleciła mi Twoje opowiadanie i nie żałuję! Zacznę może od początku ;)
    Szablon jest świetny. Zawiera to, co potrzebne, a do tego swoim minimalizmem naprawdę oczarowuje. Zdecydowanie zachęca do czytania opowiadania.
    Z początku bałam się, że nie ogarnę przedstawionego świata, w końcu to już czwarty rozdział, ale mile się zaskoczyłam. Sporą część udało mi się przyswoić w całkiem dobrym stopniu, więc nie powinnam mieć z kolejnymi wpisami problemu ;)
    Uwielbiam opowieści rozgrywane w odmiennych światach, krainach z najróżniejszymi nazwami i wielkim, złym łotrem starającym się siać terror. Bo czy istnieje coś lepszego?
    Postacie Elainy i Connora zdecydowanie na plus. U chłopaka najbardziej podoba mi się ta lojalność względem brata. Nie każdy przemierzałby cały kraj, by uratować krewnego. Cudowne! Co do Elainy... Strasznie mi jej szkoda. Właśni rodzice się jej wyparli, byle nie wpaść w kłopoty. Nie wiem, co bym zrobiła, gdyby i mnie to spotkało.
    Pozdrawiam, dodaję do linek i obserwowanych, Native

    http://olimpijski-zdrajca.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo dziękuję za miłe słowa. Cieszy mnie, że jednak zdecydowałaś się przeczytać opowiadanie. Mnie również często przeraża, kiedy widzę, że na blogu jest już opublikowanych kilka rozdziałów.
      Liczę, że kolejne również będą Ci się podobały C:

      Usuń