Japończyk gotów był zginąć dla cesarza. To czyniło go groźnym. Ci chłopcy gotowi byli zginąć jeden za drugiego. A ten motyw czynił ich niezwyciężonymi.
~ James Bradley

czwartek, 12 marca 2015

ROZDZIAŁ DRUGI

„Szukał w jej oczach nieba, ale znajdował tylko śmierć.”
~ Dan Brown
Biegła, nie odwracając się za siebie. Wciąż czuła okropny pulsujący ból w czaszce. Dziwne, nieznane obrazy przewijały się w jej głowie. Oczy zaszła jakby mgła. Ból narastał, ale ona wciąż biegła. Chciała znaleźć się jak najdalej od tego miejsca, od targowego zgiełku i od tego chłopca.
To znowu się stało. Pamiętała dotyk szorstkiej ręki chłopca, a później pogrążyła się w ciemność. Przed oczami miała dziwną pustkę. Słyszała, że z jej ust wydobywają się słowa, ale to nie był jej głos. Po chwili wszystko wróciło do normy, a w jej głowie pojawił się pulsujący ból. Bała się. Pamiętała wzrok swojej matki, kiedy wszytko zdarzyło się po raz pierwszy. Był pełen strachu. Znów poczuła płomienie na swojej skórze. Ogień miał ją oczyścić.
Dziewczyna wybiegła poza mury miasta i skierowała się w stronę lasu. Przysiadła pod drzewem i zaniosła się płaczem. Wciąż przyciskała do piersi skradziony bochenek chleba. Była głodna, od kilku dni nie miała w ustach niczego, oprócz leśnych jagód. Nie pierwszy raz ukradła coś z kramu niezbyt rozgarniętego kupca. Nigdy wcześniej nie została złapana.  Na ciele wciąż czuła piekące ślady uderzeń kija.
Wytarła rękawem wilgotne policzki. Ugryzła kawałek chleba. Przez chwilę rozkoszowała się smakiem świeżego pieczywa. Szybko wsunęła do buzi kolejny kawałek. Z chęcią pochłonęłaby cały bochenek. Nie zrobiła tego. Nie wiedziała, kiedy znowu odrobina jedzenia trafi w jej ręce.
W oddali zobaczyła dwójkę chłopców, idących w stronę lasu. Bez problemu ich rozpoznała. Szybko oddaliła się. Była im wdzięczna za ratunek, ale nie chciała natknąć się na nich jeszcze raz. Jej tajemnicze przekleństwo nazywane przez czarodziei darem wieszczenia, uaktywniało się, kiedy spotykała osoby, którym groziło niebezpieczeństwo. Od wszelkich niebezpieczeństw wolała trzymać się z daleka.
***
– Nareszcie! – krzyknęła Camila, widząc Connora i Elliota, wchodzących do domu. – Co wyście robili tyle czasu?
– Ciociu. – Connor położył na stole koszyk z zakupami, który ledwie przeżył leśną ucieczkę przed potworami. – Grozi nam niebezpieczeństwo.
– Widzę, przez te ceny kupców przyjdzie nam niedługo klepać biedę. – stwierdziła Camila po zajrzeniu do sakiewki z pieniędzmi.
– Gnilaki zaatakowały nas w lesie! – krzyknął Elliot.
Camila długo w ciszy przyglądała się obu chłopcom. Connorowi wydawało się, że jakiś dziwny cień strachu i zdenerwowania przemknął na twarzy ciotki. Kobieta wybuchnęła gromkim śmiechem.
– Widzę, że zamiast ziół, znacznie bardziej interesowały was podejrzane grzybki. – Ciotka, wciąż śmiejąc się pod nosem, zaczęła wypakowywać rzeczy z koszyka. – Ale, że rumianku nie znaleźliście! Matuchno kochana, rumianek rośnie nawet pod płotem u starego Gilberta!
– Elliot mówi prawdę! – stwierdził Connor, nieprzejęty uwagami ciotki. – Widzieliśmy je i o mało nie wpadliśmy w ich szpony.
– Za stara jestem, żeby wierzyć w bajki. Idźcie już lepiej, zawołam was na obiad. – Camila wyciągnęła ostatnie jaja z koszyka, a widząc, że chłopcy wciąż stoją w kuchni, dodała: – Proszę was.
Bracia ze zrezygnowaniem skierowali się w stronę schodów. Czuli, że ciotka im nie uwierzy. Nikt w Esselin nie uwierzyłby w takie bujdy. Ale przecież to nie był ich wymysł, żadne kłamstwo czy przewidzenie. Gnilaki były w Złotej Puszczy i o mały włos ich nie zabiły.
Nagle do mieszkania wtargnął rozdygotany mężczyzna o szczurzej twarzy i małych oczach zapuchniętych od płaczu. Na rękach trzymał małą, popielatowłosą dziewczynkę. Jej biała koszula była rozerwana i poplamiona krwią.   
– Zaatakowały nas! Tak szybko, bez ostrzeżenia! Były wielkie, bez ciała! Tylko kości! – wykrzyczał mężczyzna, a Connor i Elliot wybałuszyli oczy. – Proszę, błagam, pomóż jej. Uratuj moją małą Morwen, proszę.
Camila pokierowała mężczyznę do swojego gabinetu. Ręką nakazała Connorowi, aby poszedł za nią. Elliot z ciekawością, ale i wielkim szokiem stanął przy framudze drzwi do pokoju Camili, chcąc przyjrzeć się operacji.
Gabinet był niewielkim pomieszczeniem pełnym wielkich opasłych ksiąg, słojów i fiolek z wywarami oraz wszelakich ziół. Na środku stał drewniany stół zagracony papierzyskami z receptami na eliksiry. Naprzeciwko drzwi znajdowało się okno, prawie zawsze zasłonięte lnianymi zasłonami. Camila często zamykała się w nim na długie godziny tworząc przeróżne maści i eliksiry. Czasami przyjmowała tam swoich „pacjentów”. Oprócz osób, które potrzebowały od niej leków, zwracali się do niej i tacy, którzy potrzebowali opatrzenia ran. Camila pełniła rolę lekarki i zielarki, ale nie wszyscy darzyli ją zaufaniem.
Ciotka zgarnęła ze stołu wszystkie rzeczy i nakazała mężczyźnie położyć na nim dziewczynkę. Morwen była blada i ledwo przytomna. Sennym wzrokiem patrzyła na wszystkich, szczególnie na ojca, który ściskał w swoich dłoniach małą rękę dziewczynki i uspokajał ją. 
– Pomóż jej. To moja jedyna córka. – Mężczyzna zaniósł się głośnym, dziecięcym szlochem i przycisnął bladą dłoń córki do ust.
Camila rozerwała koszulę Morwen, aby przyjrzeć się zranieniu. Oczom kobiety ukazała się głęboka rana – ewidentnie po ugryzieniu i to niemałego zwierzęcia. Camila zabrała się do przemywania i oczyszczania poszarpanego boku dziewczynki.
Na widok rany, Elliota ogarnęły mdłości. Zacharczał z trudem powstrzymując wymioty i wycofał się do kuchni.
– Connor, podaj mi proszek z korzenia żywokostu. W kredensie, czwarta szufladka po lewej.
Młodzieniec był zdenerwowany. Nigdy wcześniej nie asystował ciotce przy takich zabiegach. Pomagał jej w tworzeniu wywarów lub maści, ale Camila sama zajmowała się tak ciężkimi przypadkami. Widok ciężko rannej dziewczynki i jej ojca, który wciąż szlochał, błagając Camilę, aby uratowała jego córkę, wywierał na nim okropny stres. Nie potrafił się skupić, literki na pojemniczkach zdawały się wirować mu przed oczami. W końcu znalazł woreczek z etykietką „korzeń żywokostu” i podał go Camili.
– Wysyp to tutaj. – Ciotka podała mu miseczkę z wodą. Przez trzęsące się ręce chłopak wylał połowę wody, a większość zawartości woreczka wylądowała na podłodze. – Ach, psiakrew! Connor, co ty wyprawiasz! Daj mi to! Idź po ketgut. Piąta szufladka od lewej.
Connor znów wrócił do kredensu i, tym razem sprawniej, wyciągnął kłębek nici wraz z igłą z szufladki. Stanął obok Camili, która dokładnie oczyszczała ranę, a po upewnieniu się, że nie zalegają w niej już żadne ciała obce, nałożyła na nią okład z żywokostu.
Po długim czasie operacji oczyszczania i leczenia, Camila zszyła ranę. Opatrzyła ją bandażem, po czym poinformowała wciąż zdenerwowanego ojca, że wszystko powinno być w porządku. Ten znów zaniósł się płaczem – tym razem ze szczęścia.
– Proszę wrócić jutro, na zmianę opatrunku. – powiedziała i pożegnała mężczyznę, i jego córkę. – Dziękuję za pomoc, Connorze.
Młodzieniec nie sądził, aby jego praca była specjalnie pomocna dla ciotki. Był zły, że tak bardzo dał ponieść się zdenerwowaniu. Następnym razem będzie lepiej, pomyślał.
– Chłopcy, chyba muszę was przeprosić. – powiedziała smutno, zdejmując z pieca wykipiałą zupę i czarne jak węgiel ryby. – Rana tej dziewczynki była ugryzieniem, a z rewelacji mężczyzny jasno wynika, że ugryzł ją Gnilak. Morwen nie wie jak dużo miała szczęścia. Gnilaki zazwyczaj od razu zabijają swoją ofiarę.
– Co to oznacza? – zapytał Elliot. – Gnilaki w Złotej Puszczy?
– Jeszcze tego nie wiem. – Ciotka westchnęła głęboko. – Ale na pewno nie zwiastuje niczego dobrego.
***
Chłopiec klęczał w wielkiej, białej, marmurowej sali. Przed nim znajdował się ogromny, czarny, kamienny tron. Nie widział twarzy, osoby, która na nim siedziała. Elliot miał opuszczoną głowę i nie odważył się jej podnieść. Mógł dostrzec tylko majaczące przed nim kawałek czarnej jak otchłań szaty i blade stopy. Domyślał się, że była to ta zjawa, która wcześniej stała zgarbiona przy drzwiach. Tym razem była nieco wyraźniejsza.
Nagle usłyszał nad sobą piękny, delikatny i ciepły głos. Dziewczynka, tak, to musiała być dziewczynka, śpiewała, a jej śpiew był magiczny. Przyciągał Elliota, który zapragnął jej słuchać, bez końca. Ogarnęło go ciepło i bezpieczeństwo – tak obce w wielkiej, zimnej Sali.
Piękna ona i piękny on
Tańczą wciąż, choć zapadł zmrok
Wiatr jak grajek wyznacza rytm
Księżyc i gwiazdy jak widownia
Obserwują każdy ich krok
Wielka ona i wielki on
Tańczą wciąż, choć świt nie przybywa
Wiatr cichnie
Gwiazdy gasną
Ogarnia ich ciemność i cisza
Czarna ona i czarny on
Tańczą wciąż, choć stoją na krańcu
Taniec ze śmiercią uprawia on
Więc nigdy nie doczeka brzasku
Kiedy śpiew ustał, Elliot poczuł lęk. Pragnął słuchać dalej. Błagał, prosił, ale dziewczyna zamilkła. Wtedy pragnienie wzięło górę nad strachem i uniósł głowę w poszukiwaniu dziewczyny. Zamiast niej ujrzał zjawę w postrzępionej sukni. Lewitowała tuż nad jego głową.
– Jam jest śmierć! – zaskrzeczała i wybuchła śmiechem. Nieznajomy, siedzący na tronie zawtórował jej, a pomieszczenie ogarnęła ciemność. – Jam jest śmierć!
***
Obudził się z krzykiem. Koszulę miał przemokniętą, a po twarzy spływały mu stróżki potu. Po przebudzeniu ujrzał ciotkę, która podkładała mu pod nos miseczkę z dymiącym się proszkiem, który śmierdział gorzej, niż chlew starego Gilberta, a ten śmierdział wyjątkowo ohydnie.
– Zabierz to ode mnie, ciociu. – Elliot zatkał nos i odepchnął od siebie miseczkę.
– Wyjątkowo żeś nas wystraszył, chłopcze. Twoje krzyki słyszało pewnie całe miasto. – Camila pokiwała głową. Connor wstał wyjrzał przez okno i dodał:
– A jeśli nie całe to ta wścibska plotkara Matylda na pewno. Oj, zaraz zacznie rozpowiadać, oj zacznie. Znowu ludzie będą na nas krzywo patrzyli i szeptali, że niby czarną magię się u nas po nocach odprawia. Nic tylko zaszyć się w lesie i tam żyć, z dala od wszelkich ludzi. Ha! Teraz to nawet w Złotej Puszczy niebezpiecznie, bo natkniesz się na takiego Gnilaka i już będziesz robić za obiad. I żyj tu człowieku na tym świecie.
– Ha! Nagada, a potem przyleci po maści, bo w krzyżu ją łupie. Taka już jest stara Matylda. – Camila skierowała się w stronę drzwi. – Idę, jest środek nocy, a chcę się wyspać. W razie czego wołajcie. Dobranoc.
______________________________________________________
Witajcie!
Na wstępie - znowu - muszę Was bardzo przeprosić, że musieliście tyle czekać. Moja 
beta nie daje znaku życia od dłuższego czasu. Nie chciałam Wam tutaj wstawiać nic, co byłoby pełne błędów, ale głupio mi było tak Was zostawiać, bez rozdziału. Ten jest niesprawdzony, kiedy tylko moja beta się odezwie wstawię już ten dobry i poprawiony. Bardzo mi będzie miło, jeśli w komentarzach wytkniecie mi błędy, które rzuciły Wam się w oczy podczas czytania. Sprawdzałam go kilka razy, ale ja sama nie wyłapię ich wszystkich ;c 
Miłego czytania!

5 komentarzy:

  1. Co?! Tu są jakieś błędy? Gdzie?
    Rozdział super, z jednej strony to dobrze, że Gliniaki napadły też tą dziewczynkę i Camila uwierzyła chłopcom. Ciekawa jestem co za niebezpieczeństwo im grozi.

    OdpowiedzUsuń
  2. A więc to tak! Ona po prostu ma w sobie jakąś tajemniczą moc. Tylko skąd ta moc się wzięła i dlaczego akurat to chłopcom grozi niebezpieczeństwo? Kurcze, Connorowi nie może się nic stać, za bardzo go kocham! Dobrze, że chociaż jest im wdzięczna za ratunek, ale i tak dziewczyna zachowuje się dziwnie... Nie lubię jej.
    Czuję, że ciotka coś ukrywa. Chłopcy widzieli zawahanie na jej twarzy. Poza tym, jej zachowanie było sztuczne. Ona coś wie, tylko zastanawiam się, co i jak wiele. Czy może chłopcy mają spełnić jakieś przeznaczenie? Czy może mają je oszukać? Może to ich ojciec spowodował, że teraz są w niebezpieczeństwie? Za dużo pytań, za mało odpowiedzi. Ale dlaczego nie ciągnęła tematu... Znaczy dlaczego im nic nie wyjaśniła? Przecież w końcu byli zagubieni, nic z tego nie rozumieli, a ona ich jeszcze wygoniła.
    No i jednak chłopcy się nie mylili! Jakieś inne stworzenia zaatakowały człowieka. Camille nie będzie miała teraz wyjścia i musi im coś wyjaśnić.

    Ciekawi mnie, co grozi chłopcom i dlaczego Elliotowi ciągle śnią się koszmary. Wydaje mi się, że mają jakiś związek z nadchodzącym złem.

    Czekam na kolejny rozdział i informuję, że dodałam również dłuższy komentarz pod tamtym rozdziałem.

    Pozdrawiam! :*

    PS. Co do błędów, bardzo dużo powtórzeń. ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Odpowiem krótko, bo jestem na telefonie. Strasznie nie lubię podać na telefonach. Odpowiedzi na twoje pytania mogą pojawić się dosyć późno, ale lepiej późno niż wcale ;)

      Usuń
  3. Hej, kochana. Jak idzie Ci pisanie rozdziału?
    Pozdrawiam,
    Sparrow

    OdpowiedzUsuń