Japończyk gotów był zginąć dla cesarza. To czyniło go groźnym. Ci chłopcy gotowi byli zginąć jeden za drugiego. A ten motyw czynił ich niezwyciężonymi.
~ James Bradley

poniedziałek, 21 września 2015

ROZDZIAŁ PIĄTY

Ci sami gwardziści, którzy go złapali i zaaresztowali, prowadzili chłopca przez wąski korytarz. Chłopiec wierzgał nogami, usiłował wyrwać się z ich uścisku – na próżno. Strażnicy byli nieugięci i wytrwale prowadzili go do sali sądowej, zachowując przy tym kamienny wyraz twarzy.
Tuż przed wielkimi drewnianymi i pięknie zdobionymi drzwiami natknęli się na dwóch mężczyzn, którzy byli tak zajęci rozmową, że nie zauważyli zbliżających się strażników i chłopca. Jeden z nich był już w podeszłym wieku. Jego włosy i brodę pokrywała siwizna, a na twarzy widniały głębokie zmarszczki. Długi czarny płaszcz z krótką peleryną sięgającą łokci nadawał mu szlachetny i wyniosły wygląd. Na jego dumnie wypiętej piersi widniał duży, wyszyty złotą nicią emblemat z wagą.
Drugi był dużo młodszy. Spod czarnego chaperonu wystawały mu kosmyki rudych loków. W przeciwieństwie do szykownego stroju starszego mężczyzny, on miał na sobie długą, seledynową tunikę przeplataną srebrną nicią oraz zarzuconą na ramię burgundową pelerynę – taką jak u gwardzistów. Na jego piersi widniał emblemat z wagą. W pasie przewiązany miał skórzany pas, do którego przymocowana była ozdobna pochwa z mieczem.
– Panie przewodniczący, panie inkwizytorze. – Gwardziści lekko skinęli głowami.
Na widok mężczyzny nazwanego inkwizytorem chłopiec poczuł dziwne ukłucie w żołądku, a nogi lekko się pod nim ugięły.
– Panie Green, zapraszam na salę – powiedział przewodniczący Rady Inkwizycji, wyciągając rękę w zapraszającym geście.
– Ależ, panie Morrison…
– Chyba nie ogarnęły cię wątpliwości, Percivalu? – Mężczyzna uśmiechnął się, nieco zbyt sztucznie, i nie czekając na odpowiedź, dodał: – Wchodźmy, nie ma czasu do stracenia.
Jeden z gwardzistów otworzył drzwi i wszyscy weszli do przestronnej i jasnej sali. Znajdowało się w niej niewiele mebli. Tuż przy drzwiach ustawione było kilka krzeseł obitych skórą, a na środku sali stała drewniana mównica, przed którą ustawione było duże, mahoniowe biurko. Z sufitu zwisało parę niewielkich pozłacanych żyrandoli.
Przewodniczący zajął jedno z krzeseł, inkwizytor Green usiadł przy biurku, a chłopca zaprowadzono do mównicy. Ku jego niezadowoleniu ręce przypięto mu do niej kajdanami. Kiedy wszyscy trafili na swoje miejsca, rozpoczęła się rozprawa. Bez zbędnych wstępów inkwizytor, który pełnił funkcję sędziego, odczytał akt oskarżenia.
– Tristanie Lashilusie Green, jesteś oskarżony o kontaktowanie się z bliżej nieznanym nam Nekromantą – zaczął sędzia nieco zbyt drżącym głosem. – Doniósł na ciebie anonimowy świadek, który widział, jak przez tajemny portal rozmawiasz z największym wrogiem czterech królestw. Do tego tuż przed aresztowaniem przyłapano cię na spiskowaniu wraz z twoimi dwoma wspólnikami. Czy masz coś na swoją obronę?
Wzrok Percivala przeniósł się znad pergaminu na chłopca stojącego na środku okrągłej sali, który z determinacją próbował pozbyć się kajdan, czyniąc przy tym – z pełną premedytacją – sporo hałasu. Dostał przez to kilka razy po głowie od pilnującego go gwardzisty, ale nie zniechęciło go to.
Kiedy chłopiec spojrzał w ciemne oczy sędziego, stracił całą swoją pewność siebie. Przestał nawet trząść łańcuchami. Nie mógł oderwać wzroku od oczu inkwizytora, w których próbował znaleźć chociaż trochę dawnego ciepła. Przypatrywał się chudemu mężczyźnie o pociągłej twarzy, haczykowatym nosie i długich, kręconych, ognistorudych włosach. Z pozoru wyglądał jak kiedyś. Jak dawny Percival Green. Miał te same uwydatnione kości policzkowe. Tak samo marszczył o wiele za wysokie czoło. Przy wciąganiu powietrza świszczał cicho, przez przekrzywioną przegrodę nosową – tak samo jak dawniej.
Ale to nie był ten sam wiecznie uśmiechnięty i roztargniony Percival. Przed nim siedział surowy inkwizytor, który wyczytywał wyrok na własnego brata.
– Ja… – zaczął niepewnie Tristan. – Jestem niewinny, Percival, proszę…
– Inkwizytorze – poprawił chłopca Inkwizytor.
– Inkwizytorze, nic nie zrobiłem. Znasz mnie, proszę…
– Mam rozumieć, że nie przyznajesz się do swoich przewinień?
– Nie! Jestem niewinny! Proszę cię! – wykrzykiwał chłopiec, płacząc.
Percival starał się pozostać niewzruszony na krzyki i błagania brata, ale przychodziło mu to z wielkim trudem. Unikał wzroku Tristana, nie potrafił spojrzeć chłopcu prostu w oczy. Wiedział, co zaraz nastąpi. Parę razy przeszło mu przez myśl, aby uniewinnić brata i pozwolić mu odejść, ale jak wyglądałby wtedy przed Przewodniczącym i resztą Rady Inkwizycji? Tak bardzo chciał zrobić karierę, osiągnąć sukces, być kimś!
Percival znacząco spojrzał na Morrisona, który przypatrywał się procesowi okrutnym, przepełnionym zimnem i wyższością wzrokiem. Mężczyzna skinął powoli głową w odpowiedzi, a sędzia odczytał wyrok:
– Niniejszym skazuję cię na śmierć przez spalenie na stosie. Wyrok zostanie wykonany dnia jutrzejszego z samego rana. – Przewodniczący wstał, po czym drżącym głosem, z zaszklonymi oczami, dodał: – Sprawiedliwość i pokój wszystkim królestwom.
Tristan płakał, wciąż błagał brata o łaskę, ale ten tylko wyszedł z sali, z trudem nie spoglądając na brata. Nie chciał okazywać słabości przed samym Przewodniczącym. Tristan próbował uwolnić ręce z kajdan. Ze stanu rozpaczy przeszedł w stan wielkiego oburzenia. Zaczął wykrzykiwać najróżniejsze plugastwa pod adresem Percivala, przez co dostał po głowie od gwardzistów, którzy odprowadzali go do celi.
***
Pomieszczenie było zimne, ciemne i ciasne. W gołych marmurowych ścianach nie było nawet najmniejszej szparki, przez którą mogłyby wpaść ciepłe, sierpniowe promienie słońca. Na środku stał okrągły mosiężny stolik, na którym leżał gliniany kaganek – jedyne źródło światła. Przy nim siedział zgarbiony jasnowłosy chłopiec. Wyglądał na wpółżywego, a jego twarz nie wyrażała żadnych emocji. Wydawał się być nieobecny, od czasu do czasu mruczał jakieś niezrozumiałe słowa pod nosem. Jedynie jego wytrzeszczone, brązowe oczy sprawiały wrażenie żywych.
Nagłe skrzypnięcie otwieranych drzwi nie sprawiło, że chłopiec się poruszył. Wciąż siedział w tej samej pozycji, ani drgnął. Do pomieszczenia weszła, krokiem tak lekkim i płynnym, że zdawała się lewitować, wysoka postać w długiej, czarnej szacie z kapturem, który zasłaniał jej twarz. W nienaturalnie kościstej, pokrytej dziwnymi plamami dłoni dzierżyła długą laskę zwieńczoną zielonym kryształem.
Tuż za zakapturzoną postacią do środka wszedł niezbyt wysoki, smukły mężczyzna również ubrany cały na czarno z jednym wyjątkiem – na ramiona narzuconą miał śnieżnobiałą pelerynę. Jego twarz zasłaniała wzorzysta szafirowa maska.
Obydwoje stanęli nad zmarnowanym chłopcem. Zakapturzona postać pochyliła się nad nim i wyszeptała:
– Prowadzenie tej walki jest bezsensowne. Wiesz o tym, dlaczego więc wciąż stawiasz opór? – Z jej ust wydobywał się ostry zapach zgnilizny. – Czy nie lepiej od razu się poddać?
Chłopiec nie odpowiedział. Wciąż siedział nieruchomo, niewzruszony nawet okropnym smrodem, od którego oczy zaczynały łzawić. Zakapturzona postać machnęła ręką na stojącego obok mężczyznę w masce, na co ten wyciągnął z kieszeni złoty medalion.
Na widok wisiorka chłopiec mocno odchylił się do tyłu. Razem z krzesłem z impetem spadł na zimną, marmurową posadzkę. Ignorując pulsujący ból w całym ciele, zaczął wierzgać nogami i rękami. W jego oczach widać było dziki, wręcz szaleńczy, strach. Mężczyzna w masce chciał założyć mu medalion na szyję, ale chłopiec odpychał go i kopał, wyjąc przy tym obłąkańczo.
Zakapturzona postać wyciągnęła laskę w stronę chłopca. Z kryształu wystrzeliło kilka srebrnych wiązek światła, które jak liny oplotły ciało chłopca. Ten momentalnie znieruchomiał, a jego twarz zastygła w bólu.
– Prowadzenie tej walki jest bezsensowne! – powtórzyła postać ostrzejszym niż wcześniej tonem i zaniosła się głośnym, zimnym śmiechem.
Kiedy mężczyzna w masce założył medalion na szyję chłopca, zakapturzona postać opuściła laskę. Srebrne liny zniknęły, a chłopiec bezwładnie opadł na podłogę.
***
– Connor, Connor z Esselin, czyż nie?
– Tak – stwierdził szybko zaskoczony pytaniem młodzieniec. Skąd sędzia znał jego imię? Nie sądził, aby spotkał kiedykolwiek tego mężczyznę, a nikt wcześniej nie zapytał o jego godność.
– Dobrze… Przyłapano cię wczoraj na spiskowaniu ze swoimi wspólnikami przeciwko…
– Nie spiskowałem!
– Nie przerywaj! – Gwardzista wrzasnął na Connora i dał ręką znak sędziemu, aby mówił dalej.
– Przeciwko władcom czterech królestw. Czy masz coś na swoją obronę?
– Tak! Nie spiskowałem! Okradziono mnie i chciałem odzyskać swoje pieniądze – tylko tyle. Nie jestem wrogiem czterech królestw, ale ich sprzymierzeńcem. Chcę walczyć z tym Nekromantą, a nie mu pomagać! Musicie mi uwierzyć. – Inkwizytor, wciąż siedzący przy drzwiach, zaśmiał się cicho. Sędzia nie wyglądał na łatwowiernego. – Przez Xerxesa straciłem całą swoją rodzinę. Najpierw ojca, a później ciotkę i brata. Jak mógłbym chcieć dołączyć do kogoś takiego? Nie zrobiłbym tego za żadne skarby, żadne pieniądze!
– Przyłapano cię na spiskowaniu z osobą winną zdrady stanu. – Connor znów chciał protestować, ale gwardzista skutecznie temu zapobiegł. – Nie możemy ryzykować. Zostajesz skazany na śmierć poprzez spalenie na stosie. Wyrok zostanie wykonany dnia jutrzejszego z samego rana. Pokój i sprawiedliwość wszystkim królestwom!
Connor zaczął się wyrywać. Krzyczał, że jest niewinny, że wcale nie spiskował. Błagał o litość, a sędzia przyglądał się mu z dziwnym wyrazem twarzy. Connor dostrzegł w nim coś znajomego. Może faktycznie już kiedyś spotkał tego człowieka? Dlaczego więc nie może okazać mu litości?
– Jestem niewinny! Uwierzcie mi!
– Jeżeli faktycznie jesteś niewinny – Inkwizytor wstał i podszedł do Connora, spoglądając na niego z udawaną troską – twoja śmierć zostanie pomszczona wraz z zabiciem Nekromanty. Nie masz się o co martwić.
Gwardziści wyprowadzili z sali jeszcze bardziej rozwścieczonego Connora, który wrzeszczał, wyrywał się i wykrzykiwał różne plugawe obelgi pod adresem całej Inkwizycji. Skazańcowi z dziwnie niepewną i zmartwioną miną przypatrywał się sędzia – Percival Green.
***
Gwardziści wrzucili go do celi. Connor z bólem zetknął się z zimną, kamienną posadzką. Tuż przed nosem przebiegł mu duży szczur. Zwierzę szybko i zwinnie wyminęło siedzącego niedaleko pochlipującego rudego chłopca i zniknęło w dziurze w ścianie. Młodzieniec dziwił się, że jakiekolwiek żywe stworzenie ma chęć przebywać w tym lochu z własnej woli.
Cela znajdowała się w piwnicy. Było to niewielkie, zimne i wilgotne pomieszczenie, w którym śmierdziało stęchlizną. Przez niewielkie zakratowane okienko tuż przy suficie wpadały wiązki światła i świeże powietrze, a często również mnóstwo kurzu i piachu, których i bez tego w celi nie brakowało. Przy ścianach ułożone były barłogi ze zdartych i starych skór. Niewygodne, ale lepsze od zimnej, gołej, kamiennej posadzki.
– I co? – zapytała Elaina, wstając ze swojego legowiska, a Connor tylko pokręcił głową.
– Spalą nas. Oskarżyli mnie o kontakty ze zdrajcami stanu. Konkretnie jednym zdrajcą. – Connor rzucił gniewne spojrzenie na chłopca.
– To nie moja wina. – odparł rudzielec, pociągając nosem. – Skąd miałem wiedzieć, że mnie szukają? Sam na siebie nie doniosłem!
– Po co my tutaj przychodziliśmy? – Młodzieniec ukrył twarz w dłoniach i pokręcił głową. – Ciepłego miejsca do spania nam się zachciało. No i mamy, same luksusy!
– Musimy się stąd uwolnić. – stwierdziła cierpko Elaina. – Trzeba wymyślić jakiś sposób.
– Trzeba – przytaknął jej rudzielec – a czasu mamy niewiele.
***
Stała na środku okrągłej sali, kajdanami przypięta do mównicy. Przewodniczący okrążał ją z paskudnym i triumfalnym uśmiechem. Za każdym razem, kiedy znajdował się za jej plecami, nerwowo odwracała głowę do tyłu, jakby obawiała się, że mężczyzna zaraz skoczy jej z nożem na plecy.
Zestarzał się, ale Elaina i tak go poznała. To samo surowe spojrzenie, ta sama wyniosła i dumna postawa. Nawet jego strój był prawie identyczny, jak tego dnia. Tylko emblemat z wagą był teraz bardziej kunsztowny i dużo lepiej widoczny.
– Co za spotkanie! – wykrzyknął z nieukrywaną radością, zatrzymując się przed nią. – Po tylu latach. Niesamowite.
Przez chwilę na sali zapanowała niezręczna cisza. Przewodniczący wpatrywał się w Elainę przenikliwym spojrzeniem. Dziewczyna wpiła wzrok w swoje stopy, bojąc się spojrzeć na mężczyznę.
Roland Morrison, przypomniała sobie. Tak, nazywał się Roland Morrison. Kiedyś był zwykłym inkwizytorem, awansował? Sądząc po kunsztownym emblemacie był teraz kim ważniejszym. Może samym Przewodniczącym?
– Nie sądziłaś, że znów się zobaczymy, prawda? Myślałaś, że udało ci się uciec? – Morrison wolno podchodził do mównicy. – Przede mną nie da się uciec! Przed sprawiedliwością nie da sie uciec! Widzisz? Popatrz na mnie! – Dziewczyna niepewnie uniosła głowę. Mężczyzna pochylił się nad nią i szepnął: – Spójrz prawdzie w oczy. Tym razem spłoniesz, a ja będę patrzył. Tym razem już mi nie uciekniesz.
W oczach Morrisona pojawił się dziwny błysk, jakby szaleńczy.
Ale kimże on właściwie jest, jeśli nie szaleńcem, pomyślała Elaina. Skazał na śmierć tylu ludzi, często niewinnych i czerpał przyjemność z widoku palących się stosów. Tylko szaleńcy pozostają niewzruszeni na cudzą krzywdę, a on osiągnął zbyt wysoki poziom szaleństwa, aby to zmienić.
***
W drzwiach zazgrzytał otwierany zamek. Connor i Tristan byli pewni, że zobaczą Elainę, ale to co ujrzeli, przeszło ich oczekiwania. Oto stanął przed nimi wysoki młodzieniec w chaperonie, spod którego wydzierały się rude kosmyki włosów. Percival Green, który jeszcze niedawno wydał ich na śmierć, z wielkim poruszeniem wparował do celi.
– Uciekajcie, strażnik może wrócić tu w każdej chwili.
– O co tu chodzi?
– Nie ma czasu do stracenia! Oto wasze rzeczy. Mam nadzieje, że niczego nie pominąłem. A teraz uciekajcie! Po schodach do góry i w lewo – do bocznego wyjścia. Jest niestrzeżone.
– Co z Elainą? Nie zostawimy jej tutaj. – stwierdził stanowczo Connor, wciąż pozostając nieufnym wobec Percivala.
– Ją też stąd wyciągnę. Bracie...
– Percival! Jak to dobrze, że jednak wszystko z tobą w porządku. – Tristan rzucił się w ramiona brata, który – mogło się wydawać – wcale nie spoglądał na niego.
– Przepraszam – zaczął – za wszystko. Teraz biegnijcie. Czekajcie na dziewczynę przy bocznym wejściu. Żegnajcie! – krzyknął, kiedy chłopcy wbiegali na górę po kręconych schodkach. 
____________________________________________________________________
 Witajcie!
 Oto jest piąty rozdział! Wiem, długo to trwało. Niestety mój czas był bardzo ograniczony.  Do tego miałam (dalej mam) duże problemy z komputerem i nie miałam do niego dostępu przez większość sierpnia. Przepraszam Was, ale kolejne rozdziały pewnie też będę ukazywały się bardzo nieregularnie i niezbyt często. Szkoła wróciła, a wraz z nią mój wolny czas bardzo się skrócił. Będę się mocno starała, aby Was tak nie zaniedbywać, ale niczego nie mogę obiecać. 
W zakładce "Braterstwo" stworzyłam archiwum, bo było tam jakoś tak pusto. Łatwiej będzie teraz znaleźć konkretny rozdział. 
Wspominałam już, że mam problemy z komputerem, dlatego dzisiejszy rozdział  bez cytatu. Wybrałam go już dawno, ale zapisany jest na zepsutym sprzęcie, do którego teraz mam ograniczony dostęp. Jak tylko coś się z nim ruszy, to uzupełnię tę pustkę. 
Pozostało mi życzyć Wam miłego czytania!
Do następnego!

2 komentarze: