Ci sami gwardziści, którzy go złapali
i zaaresztowali, prowadzili chłopca przez wąski korytarz. Chłopiec wierzgał nogami, usiłował wyrwać
się z ich uścisku – na próżno. Strażnicy byli nieugięci i
wytrwale prowadzili go do sali sądowej, zachowując przy tym
kamienny wyraz twarzy.
Tuż przed wielkimi drewnianymi i pięknie
zdobionymi drzwiami natknęli się na dwóch mężczyzn, którzy byli
tak zajęci rozmową, że nie zauważyli zbliżających się
strażników i chłopca. Jeden z nich był już w podeszłym wieku.
Jego włosy i brodę pokrywała siwizna, a na twarzy widniały
głębokie zmarszczki. Długi czarny płaszcz z krótką peleryną
sięgającą łokci nadawał mu szlachetny i wyniosły wygląd. Na
jego dumnie wypiętej piersi widniał duży, wyszyty złotą nicią
emblemat z wagą.
Drugi był dużo młodszy. Spod czarnego
chaperonu wystawały mu kosmyki rudych loków. W przeciwieństwie do
szykownego stroju starszego mężczyzny, on miał na sobie długą,
seledynową tunikę przeplataną srebrną nicią oraz zarzuconą na
ramię burgundową pelerynę – taką jak u gwardzistów. Na jego
piersi widniał emblemat z wagą. W pasie przewiązany miał skórzany
pas, do którego przymocowana była ozdobna pochwa z mieczem.
– Panie przewodniczący, panie
inkwizytorze. – Gwardziści lekko skinęli głowami.
Na widok mężczyzny nazwanego
inkwizytorem chłopiec poczuł dziwne ukłucie w żołądku, a nogi
lekko się pod nim ugięły.
– Panie Green, zapraszam na salę –
powiedział przewodniczący Rady Inkwizycji, wyciągając rękę w
zapraszającym geście.
– Ależ, panie Morrison…
– Chyba nie ogarnęły cię
wątpliwości, Percivalu? – Mężczyzna uśmiechnął się, nieco
zbyt sztucznie, i nie czekając na odpowiedź, dodał: – Wchodźmy,
nie ma czasu do stracenia.
Jeden z gwardzistów otworzył drzwi i
wszyscy weszli do przestronnej i jasnej sali. Znajdowało się w niej
niewiele mebli. Tuż przy drzwiach ustawione było kilka krzeseł
obitych skórą, a na środku sali stała drewniana mównica,
przed którą ustawione było duże, mahoniowe biurko. Z sufitu
zwisało parę niewielkich pozłacanych żyrandoli.
Przewodniczący zajął jedno z krzeseł,
inkwizytor Green usiadł przy biurku, a chłopca zaprowadzono do
mównicy.
Ku jego niezadowoleniu ręce przypięto mu do niej kajdanami. Kiedy
wszyscy trafili na swoje miejsca, rozpoczęła się rozprawa. Bez
zbędnych wstępów inkwizytor, który pełnił funkcję sędziego,
odczytał akt oskarżenia.
– Tristanie Lashilusie Green, jesteś
oskarżony o kontaktowanie się z bliżej nieznanym nam Nekromantą –
zaczął sędzia nieco zbyt drżącym głosem. – Doniósł na
ciebie anonimowy świadek, który widział, jak przez tajemny portal
rozmawiasz z największym wrogiem czterech królestw. Do tego tuż
przed aresztowaniem przyłapano cię na spiskowaniu wraz z twoimi
dwoma wspólnikami. Czy masz coś na swoją obronę?
Wzrok Percivala przeniósł się znad pergaminu na chłopca stojącego
na środku okrągłej sali, który z determinacją próbował pozbyć
się kajdan, czyniąc przy tym – z pełną premedytacją – sporo
hałasu. Dostał przez to kilka razy po głowie od pilnującego go
gwardzisty, ale nie zniechęciło go to.
Kiedy chłopiec spojrzał w ciemne oczy sędziego,
stracił całą swoją pewność siebie. Przestał nawet trząść
łańcuchami. Nie mógł oderwać wzroku od oczu inkwizytora, w
których próbował znaleźć chociaż trochę dawnego ciepła.
Przypatrywał się chudemu mężczyźnie o pociągłej twarzy,
haczykowatym nosie i długich, kręconych, ognistorudych włosach. Z
pozoru wyglądał jak kiedyś. Jak dawny Percival Green. Miał te
same uwydatnione kości policzkowe. Tak samo marszczył o wiele za
wysokie czoło. Przy wciąganiu powietrza świszczał cicho, przez
przekrzywioną przegrodę nosową – tak samo jak dawniej.
Ale to nie był ten sam wiecznie uśmiechnięty i roztargniony
Percival. Przed nim siedział surowy inkwizytor, który wyczytywał
wyrok na własnego brata.
– Ja… – zaczął niepewnie Tristan. – Jestem niewinny,
Percival, proszę…
– Inkwizytorze – poprawił chłopca Inkwizytor.
– Inkwizytorze, nic nie zrobiłem. Znasz mnie, proszę…
– Mam rozumieć, że nie przyznajesz się do swoich przewinień?
– Nie! Jestem niewinny! Proszę cię! – wykrzykiwał chłopiec,
płacząc.
Percival starał się pozostać niewzruszony na krzyki i błagania
brata, ale przychodziło mu
to z wielkim trudem. Unikał wzroku Tristana, nie potrafił spojrzeć
chłopcu prostu w oczy. Wiedział, co zaraz nastąpi. Parę razy
przeszło mu przez myśl, aby uniewinnić brata i pozwolić mu
odejść, ale jak wyglądałby wtedy przed Przewodniczącym i resztą
Rady Inkwizycji? Tak bardzo chciał zrobić karierę, osiągnąć
sukces, być kimś!
Percival znacząco spojrzał na Morrisona, który przypatrywał się
procesowi okrutnym, przepełnionym zimnem i wyższością wzrokiem.
Mężczyzna skinął powoli głową w odpowiedzi, a sędzia odczytał
wyrok:
– Niniejszym skazuję cię na śmierć przez spalenie na stosie.
Wyrok zostanie wykonany dnia jutrzejszego z samego rana. –
Przewodniczący wstał, po czym drżącym głosem, z zaszklonymi
oczami, dodał: – Sprawiedliwość i pokój wszystkim królestwom.
Tristan płakał, wciąż błagał brata o łaskę, ale ten tylko
wyszedł z sali, z trudem nie spoglądając na brata. Nie chciał
okazywać słabości przed samym Przewodniczącym. Tristan próbował
uwolnić ręce z kajdan. Ze stanu rozpaczy przeszedł w stan
wielkiego oburzenia. Zaczął wykrzykiwać najróżniejsze plugastwa
pod adresem Percivala, przez co dostał po głowie od gwardzistów,
którzy odprowadzali go do celi.
***
Pomieszczenie było zimne, ciemne i ciasne. W gołych marmurowych
ścianach nie było nawet najmniejszej szparki, przez którą mogłyby
wpaść ciepłe, sierpniowe promienie słońca. Na środku stał
okrągły mosiężny stolik, na którym leżał gliniany kaganek –
jedyne źródło światła. Przy nim siedział zgarbiony jasnowłosy
chłopiec. Wyglądał na wpółżywego, a jego twarz nie wyrażała
żadnych emocji. Wydawał się być nieobecny, od czasu do czasu
mruczał jakieś niezrozumiałe słowa pod nosem. Jedynie jego
wytrzeszczone, brązowe oczy sprawiały wrażenie żywych.
Nagłe skrzypnięcie otwieranych drzwi nie sprawiło, że chłopiec
się poruszył. Wciąż siedział w tej samej pozycji, ani drgnął.
Do pomieszczenia weszła, krokiem tak lekkim i płynnym, że zdawała
się lewitować, wysoka postać w długiej, czarnej szacie z
kapturem, który zasłaniał jej twarz. W nienaturalnie kościstej,
pokrytej dziwnymi plamami dłoni dzierżyła długą laskę
zwieńczoną zielonym kryształem.
Tuż za zakapturzoną postacią do środka wszedł niezbyt wysoki,
smukły mężczyzna również ubrany cały na czarno z jednym
wyjątkiem – na ramiona narzuconą miał śnieżnobiałą pelerynę.
Jego twarz zasłaniała wzorzysta szafirowa maska.
Obydwoje stanęli nad zmarnowanym chłopcem. Zakapturzona postać
pochyliła się nad nim i wyszeptała:
– Prowadzenie tej walki jest bezsensowne. Wiesz o tym, dlaczego
więc wciąż stawiasz opór? – Z jej ust wydobywał się ostry
zapach zgnilizny. – Czy nie lepiej od razu się poddać?
Chłopiec nie odpowiedział. Wciąż siedział nieruchomo,
niewzruszony nawet okropnym smrodem, od którego oczy zaczynały
łzawić. Zakapturzona postać machnęła ręką na stojącego obok
mężczyznę w masce, na co ten wyciągnął z kieszeni złoty
medalion.
Na widok wisiorka chłopiec mocno odchylił się do tyłu. Razem z
krzesłem z impetem spadł na zimną, marmurową posadzkę. Ignorując
pulsujący ból w całym ciele, zaczął wierzgać nogami i rękami.
W jego oczach widać było dziki, wręcz szaleńczy, strach.
Mężczyzna w masce chciał założyć mu medalion na szyję, ale
chłopiec odpychał go i kopał, wyjąc przy tym obłąkańczo.
Zakapturzona postać wyciągnęła laskę w stronę chłopca. Z
kryształu wystrzeliło kilka srebrnych wiązek światła, które jak
liny oplotły ciało chłopca. Ten momentalnie znieruchomiał, a jego
twarz zastygła w bólu.
– Prowadzenie tej walki jest bezsensowne! – powtórzyła postać
ostrzejszym niż wcześniej tonem i zaniosła się głośnym, zimnym
śmiechem.
Kiedy mężczyzna w masce założył medalion na szyję chłopca,
zakapturzona postać opuściła laskę. Srebrne liny zniknęły, a
chłopiec bezwładnie opadł na podłogę.
***
– Connor, Connor z Esselin, czyż nie?
– Tak – stwierdził szybko zaskoczony pytaniem młodzieniec. Skąd
sędzia znał jego imię? Nie sądził, aby spotkał kiedykolwiek
tego mężczyznę, a nikt wcześniej nie zapytał o jego godność.
– Dobrze… Przyłapano cię wczoraj na spiskowaniu ze swoimi
wspólnikami przeciwko…
– Nie spiskowałem!
– Nie przerywaj! – Gwardzista wrzasnął na Connora i dał ręką
znak sędziemu, aby mówił dalej.
– Przeciwko władcom czterech królestw. Czy masz coś na swoją
obronę?
– Tak! Nie spiskowałem! Okradziono mnie i chciałem odzyskać
swoje pieniądze – tylko tyle. Nie jestem wrogiem czterech
królestw, ale ich sprzymierzeńcem. Chcę walczyć z tym Nekromantą,
a nie mu pomagać! Musicie mi uwierzyć. – Inkwizytor, wciąż
siedzący przy drzwiach, zaśmiał się cicho. Sędzia nie wyglądał
na łatwowiernego. – Przez Xerxesa straciłem całą swoją
rodzinę. Najpierw ojca, a później ciotkę i brata. Jak mógłbym
chcieć dołączyć do kogoś takiego? Nie zrobiłbym tego za żadne
skarby, żadne pieniądze!
– Przyłapano cię na spiskowaniu z osobą winną zdrady stanu. –
Connor znów chciał protestować, ale gwardzista skutecznie temu
zapobiegł. – Nie możemy ryzykować. Zostajesz skazany na śmierć
poprzez spalenie na stosie. Wyrok zostanie wykonany dnia jutrzejszego
z samego rana. Pokój i sprawiedliwość wszystkim królestwom!
Connor zaczął się wyrywać. Krzyczał, że jest niewinny, że
wcale nie spiskował. Błagał o litość, a sędzia przyglądał się
mu z dziwnym wyrazem twarzy. Connor dostrzegł w nim coś znajomego.
Może faktycznie już kiedyś spotkał tego człowieka? Dlaczego więc
nie może okazać mu litości?
– Jestem niewinny! Uwierzcie mi!
– Jeżeli faktycznie jesteś niewinny – Inkwizytor wstał i
podszedł do Connora, spoglądając na niego z udawaną troską –
twoja śmierć zostanie pomszczona wraz z zabiciem Nekromanty. Nie
masz się o co martwić.
Gwardziści wyprowadzili z sali jeszcze bardziej rozwścieczonego
Connora, który wrzeszczał, wyrywał się i wykrzykiwał różne
plugawe obelgi pod adresem całej Inkwizycji. Skazańcowi z dziwnie
niepewną i zmartwioną miną przypatrywał się sędzia – Percival
Green.
***
Gwardziści wrzucili go do celi. Connor z bólem zetknął się z
zimną, kamienną posadzką. Tuż przed nosem przebiegł mu duży
szczur. Zwierzę szybko i zwinnie wyminęło siedzącego niedaleko
pochlipującego rudego chłopca i zniknęło w dziurze w ścianie.
Młodzieniec dziwił się, że jakiekolwiek żywe stworzenie ma chęć
przebywać w tym lochu z własnej woli.
Cela znajdowała się w piwnicy. Było to niewielkie, zimne i
wilgotne pomieszczenie, w którym śmierdziało stęchlizną. Przez
niewielkie zakratowane okienko tuż przy suficie wpadały wiązki
światła i świeże powietrze, a często również mnóstwo kurzu i
piachu, których i bez tego w celi nie brakowało. Przy ścianach
ułożone były barłogi ze zdartych i starych skór. Niewygodne, ale
lepsze od zimnej, gołej, kamiennej posadzki.
– I co? – zapytała Elaina, wstając ze swojego legowiska, a
Connor tylko pokręcił głową.
– Spalą nas. Oskarżyli mnie o kontakty ze zdrajcami stanu.
Konkretnie jednym zdrajcą. – Connor rzucił gniewne spojrzenie na
chłopca.
– To nie moja wina. – odparł rudzielec, pociągając nosem. –
Skąd miałem wiedzieć, że mnie szukają? Sam na siebie nie
doniosłem!
– Po co my tutaj przychodziliśmy? – Młodzieniec ukrył twarz w
dłoniach i pokręcił głową. – Ciepłego miejsca do spania nam
się zachciało. No i mamy, same luksusy!
– Musimy się stąd uwolnić. – stwierdziła cierpko Elaina. –
Trzeba wymyślić jakiś sposób.
– Trzeba – przytaknął jej rudzielec – a czasu mamy niewiele.
***
Stała na środku okrągłej sali, kajdanami przypięta do mównicy.
Przewodniczący okrążał ją z paskudnym i triumfalnym uśmiechem.
Za każdym razem, kiedy znajdował się za jej plecami, nerwowo
odwracała głowę do tyłu, jakby obawiała się, że mężczyzna
zaraz skoczy jej z nożem na plecy.
Zestarzał się, ale Elaina i tak go poznała. To samo surowe
spojrzenie, ta sama wyniosła i dumna postawa. Nawet jego strój był
prawie identyczny, jak tego dnia. Tylko emblemat z wagą był teraz
bardziej kunsztowny i dużo lepiej widoczny.
– Co za spotkanie! – wykrzyknął z nieukrywaną radością,
zatrzymując się przed nią. – Po tylu latach. Niesamowite.
Przez chwilę na sali zapanowała niezręczna cisza. Przewodniczący
wpatrywał się w Elainę przenikliwym spojrzeniem. Dziewczyna wpiła
wzrok w swoje stopy, bojąc się spojrzeć na mężczyznę.
Roland Morrison, przypomniała sobie. Tak, nazywał się Roland
Morrison. Kiedyś był zwykłym inkwizytorem, awansował? Sądząc po
kunsztownym emblemacie był teraz kim ważniejszym. Może samym
Przewodniczącym?
– Nie sądziłaś, że znów się zobaczymy, prawda? Myślałaś,
że udało ci się uciec? – Morrison wolno podchodził do mównicy.
– Przede mną nie da się uciec! Przed sprawiedliwością nie da
sie uciec! Widzisz? Popatrz na mnie! – Dziewczyna niepewnie uniosła
głowę. Mężczyzna pochylił się nad nią i szepnął: – Spójrz
prawdzie w oczy. Tym razem spłoniesz, a ja będę patrzył. Tym
razem już mi nie uciekniesz.
W oczach Morrisona pojawił się dziwny błysk, jakby szaleńczy.
Ale kimże on właściwie jest, jeśli nie szaleńcem, pomyślała
Elaina. Skazał na śmierć tylu ludzi, często niewinnych i czerpał
przyjemność z widoku palących się stosów. Tylko szaleńcy
pozostają niewzruszeni na cudzą krzywdę, a on osiągnął zbyt
wysoki poziom szaleństwa, aby to zmienić.
***
W drzwiach zazgrzytał otwierany zamek. Connor i Tristan byli pewni,
że zobaczą Elainę, ale to co ujrzeli, przeszło ich oczekiwania.
Oto stanął przed nimi wysoki młodzieniec w chaperonie, spod
którego wydzierały się rude kosmyki włosów. Percival Green,
który jeszcze niedawno wydał ich na śmierć, z wielkim poruszeniem
wparował do celi.
– Uciekajcie, strażnik może wrócić tu w każdej chwili.
– O co tu chodzi?
– Nie ma czasu do stracenia! Oto wasze rzeczy. Mam nadzieje, że
niczego nie pominąłem. A teraz uciekajcie! Po schodach do góry i w
lewo – do bocznego wyjścia. Jest niestrzeżone.
– Co z Elainą? Nie zostawimy jej tutaj. – stwierdził stanowczo
Connor, wciąż pozostając nieufnym wobec Percivala.
– Ją też stąd wyciągnę. Bracie...
– Percival! Jak to dobrze, że jednak wszystko z tobą w porządku.
– Tristan rzucił się w ramiona brata, który – mogło się
wydawać – wcale nie spoglądał na niego.
– Przepraszam – zaczął – za wszystko. Teraz biegnijcie.
Czekajcie na dziewczynę przy bocznym wejściu. Żegnajcie! –
krzyknął, kiedy chłopcy wbiegali na górę po kręconych
schodkach.
____________________________________________________________________
Witajcie!
Oto jest piąty rozdział! Wiem, długo to trwało. Niestety mój czas był bardzo ograniczony. Do tego miałam (dalej mam) duże problemy z komputerem i nie miałam do niego dostępu przez większość sierpnia. Przepraszam Was, ale kolejne rozdziały pewnie też będę ukazywały się bardzo nieregularnie i niezbyt często. Szkoła wróciła, a wraz z nią mój wolny czas bardzo się skrócił. Będę się mocno starała, aby Was tak nie zaniedbywać, ale niczego nie mogę obiecać.
W zakładce "Braterstwo" stworzyłam archiwum, bo było tam jakoś tak pusto. Łatwiej będzie teraz znaleźć konkretny rozdział.
W zakładce "Braterstwo" stworzyłam archiwum, bo było tam jakoś tak pusto. Łatwiej będzie teraz znaleźć konkretny rozdział.
Wspominałam już, że mam problemy z komputerem, dlatego dzisiejszy rozdział – bez cytatu. Wybrałam go już dawno, ale zapisany jest na zepsutym sprzęcie, do którego teraz mam ograniczony dostęp. Jak tylko coś się z nim ruszy, to uzupełnię tę pustkę.
Pozostało mi życzyć Wam miłego czytania!
Do następnego!
Świetny rozdział :D !!
OdpowiedzUsuńJak zwykle cudowny no i akcja się rozkręca:o
OdpowiedzUsuń